❆Blogmas ❆ Świąteczne filmy, które obejrzysz na Netflixie - hity!

❆Blogmas ❆ Świąteczne filmy, które obejrzysz na Netflixie - hity!

Co roku staram się stworzyć wpis dotyczący filmów, które polecam do obejrzenia w świąteczny wieczór. Jest cała masa filmów, które lubię, a one w większości są emitowane w telewizji, jednak trzeba przyznać przed sobą, że godziny emisji nie zawsze nam odpowiadają. Często są to chwile, gdy akurat spędzamy czas przy stole z rodziną lub zbieramy się do powrotu do domu, a film właśnie się rozkręca. Dzisiaj przychodzę do Was zatem z legalnym, płatnym źródłem jakim jest Netflix. Nie jest to wpis sponsorowany, ale wiem, że to wygodne źródło, z którego sama korzystam. Dzisiaj przedstawię Wam świąteczne hity, które za pewne większość z Was zna i chętnie odświeży w świątecznym czasie. Wszystkie znajdziecie na stronie Netflix.

screen pulpitu netflix po zalogowaniu się na własne konto

Jack Frost to film stary jak świat, ale wciąż wzbudza uczucia. Charyzmatyczna historia o powrocie ojca do syna pod postacią bałwana jest chyba znana każdemu, a przynajmniej w mojej opinii. Zostańmy przyjaciółmi to historia miłosna o ponownej walce o ukochaną po latach. Zakochany, otyły licealista przechodzi metamorfozę i wraca do rodzinnego miasta jeszcze raz spróbować swoich szans. Czy magia świąt mu w tym pomoże? Cztery gwiazdki i Święta last minute to dwie różne opowieści o tym jak można było mieć inne plany na święta - obie łączy planowana wycieczka w tropiki zamiast rodzinnych spotkań. Bohaterowie gwiazdek odwiedzają cztery domy swoich rodziców, a fakt, że wszyscy wiedzą o planowanym przez nich wymiganiu się od świąt tylko dokłada problemów i niekomfortowych sytuacji. Z kolei w drugim filmie wieloletnie małżeństwo zmaga się z brakiem akceptacji ich decyzji o egzotycznych wakacji zamiast hojnych świąt, natomiast rozwój akcji wskazuje, że ich plany wywrócą się do góry nogami. Do góry nogami może wywrócić się również całe życie poprzez zmianę otoczenia - taki efekt przyniosła zamiana domów, której dokonały nieszczęśliwie zakochane bohaterki filmu Holiday. Czy w innym miejscu znajdą ukojenie i spokój, a może coś więcej? Na koniec moja wisienka na torcie, czyli pełny angielskiego humoru film To właśnie miłość. Przeplatanka losów różnych ludzi w okolicy świąt Bożego Narodzenia. Samotni, zdradzeni, zakochani, w żałobie - jak potoczy się ich życie? 



Dla młodszych widzów, ale nie tylko bo również jako kino familijne świetnie sprawdzą się mini bajki z bohaterami Shreka czy Kung Fu Pandy odpowiednio pod tytułami Pada Shrek oraz Święta święta i Po. Obydwa należą do lekkich i przyjemnych, które w zabawny sposób przedstawiają świąteczne perypetie w animowanym świecie. Ekspres polarny  to jedna z najdroższych produkcji animowanych na świecie, a zarazem piękna opowieść z morałem, aby nie przestawać wierzyć w magię świąt. Sądzę, że sprawdzi się idealnie, jeśli macie dzieci, które powątpiewają w Mikołaja sugerując, że prezenty kupujecie Wy - rodzice.


Bez jakich świątecznych filmów nie możecie obejść się w święta?
❄ Świąteczna wishlista ❄

❄ Świąteczna wishlista ❄

Co roku tworzę wishlistę - listę produktów, które ucieszyłyby mnie, gdybym znalazła je pod choinką, a te najbardziej mnie interesujące zdarza mi się samej sobie sprawić. Gdybym zaczęła pisać list do św.Mikołaja wcześniej z pewnością znalazłaby się na nich jakaś płyta - może Krzysztofa Zalewskiego lub Darii Zawiałow. Na jej brak wpłynął brak zmieniarki w samochodzie gdzie zwykle korzystam z płyt, a także możliwość łączenia się bluetooth telefonu z radiem - dzięki temu mogę przeglądać setki wykonawców na Spotify i wybierać muzykę jakiej chcę w danym momencie słuchać. Jeśli więc nie płyty, to co znajduje się na mojej wishliście?



  • zestawy kosmetyków - wraz z trendem eko i rozwojem manufaktur kosmetycznych w końcu można kupić jakiś ciekawy zestaw kosmetyków nie wywodzący się spod brandu Nivea, Dove czy Gliss Kur - oczywiście nie żebym coś miała do tych marek, ale odnoszę wrażenie, że zestawy te co roku zmieniają jedynie opakowanie. W pierwszej chwili pomyślałam o markach, które ostatnio mocno mnie kuszą - ucieszyłyby mnie kosmetyki do kąpieli (puder, sól, peeling) Hagi, serum lub mus bananowy Senkara lub zestaw regenerujący z obłędnie pachnącym balsamem orzechowym Fresh&Natural
  • paletka do makijażu - nie jestem jakimś makijażowym freakiem, ale gdy mam więcej czasu chętnie blenduję cienie na powiekach i dodaję więcej koloru niż brąz. Ostatnio zamarzyła mi się jakaś droższa, porządniejsza paletka - chętnie widziałabym w swojej kolekcji jedną z tych marek - Nabla, Affect, Huda lub Too faced. A jak już przy paletkach jesteśmy to równie chętnie co paletę cieni otrzymałabym paletę do konturowania twarzy z bronzerami i rozświetlaczami.
  • świeca zapachowa - sezon jesień/zima to ewidentnie mój czas na palenie wosków i świec. Nie obraziłabym się zatem na jakiś zapach w wersji XL. Szczerze mówiąc najbardziej w tej chwili kusi mnie Kringle Candle - przerobiłam kilka dayligtów 'na wypróbowanie' i ucieszyłoby mnie kilka zapachów, np Storm front, Gold & cashmere czy Fresh lilac
  • biżuteria - nowe kolczyki czy bransoletka to zawsze idealny prezent od mężczyzny dla kobiety. Kiedy dwa lata temu dostałam zegarek Hewitta wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Marzyła mi się do niego bransoleta, jednak ostatnie promocje na tą markę u jednego dystrybutora pokazuje, że korzystniej kupić cały zegarek z bransoletą niż ją samą. Oprócz tego chętnie widziałabym jeszcze bransoletkę z perełkami tej marki, choć nie jest to must have.
  • ciepły koc - długo nie ulegałam trendowi, ale w końcu i ja poczułam zauroczenie w stosunku do kocy z wełny czesankowej. Najchętniej przygarnęłabym taki w neutralnym kolorze np szary. Z tego co widzę to nie tylko ciekawy element dekoracji mieszkania, ale również świetny element do zdjęć na bloga czy instagram.
  • voucher - prezenty przeżycia to także sprawdzony pomysł. Kilka takich już zrealizowałam - jazda sportowym samochodem, nauka jazdy na longboardzie, dream jump, skok na bungee czy ze spadochronem, laserowy paintball, escape room.. a wciąż jest wiele nowych do odkrycia. Chętnie wybrałabym się na spacer z alpakami, weekend za miastem albo może coś z kategorii beauty? 

Od kiedy pamiętam też nieodłącznym elementem prezentów jest zawsze coś słodkiego. Wór złota dla tej osoby, która uszczęśliwi mnie czekoladą lub galaretkami w cukrze, które w dzieciństwie rodzice kupowali mi na wagę - takie wiecie trzy kolory np zielony, biały, czerwony ;)
• Yankee Candle • After sleeding

• Yankee Candle • After sleeding

Czwarty kwartał roku przynosi kolekcję Yankee Candle Q4, w której zapachy nawiązują do okoliczności świąt i zimy. Aromatyczne zapachy zawarte w małych tartach (woskach), samplerach i trzech rozmiarach świec mają w sobie nutę słodyczy i świątecznych wypieków, zapach świerku tak charakterystycznego dla tradycji Bożego Narodzenia.. a czym tym razem zaskoczy nas Yankee w wosku After sleeding?


After sleeding, czyli w tłumaczeniu 'po sankach' kojarzy mi się z czasami dzieciństwa. Kiedy byłam kilkuletnią dziewczynką nie było podobno już zim takich jak za czasów szkolnych moich rodziców, jednak świat w grudniu znajdował się pod śnieżnym puchem. Sanki były moją ulubioną rozrywką. Chadzał ze mną tata, chadzała ze mną i mama, czasem towarzyszył nam nasz pies. Rodzice jednak zawsze mają na głowie dużo więcej spraw - choćby przygotować dom na święta. Gdy ja beztrosko bawiłam się na dworze, w domu przechodziły się zapachy, które po powrocie wyczuwałam dużo intensywniej. Zmarznięty na dworze nos, który dotychczas czuł jedynie zimową świeżość po wejściu czuł zapach palonego w piecu drewna, wanilii w świątecznych wypiekach oraz przypraw korzennych w rozgrzewającej herbacie. Tak właśnie pachnie After sleeding - przyjemnym wnętrzem, ciepłem rodzinnym. Jest wyrazisty, moc dobra by pachniało w całym mieszkaniu.

Dostępność: Goodies, cena 9 zł / 22 g
• Kringle Candle • Spellbound

• Kringle Candle • Spellbound

Prawie zapomniałam jak uwielbiam coloured daylight, czyli małe świeczki Kringle Candle. Przypomniałam sobie o nich podczas porządków w komodzie, gdzie trzymam woski i właśnie te maleństwa. Gdy zbrakło mi podgrzewaczy do kominka sięgnęłam po tą mini świeczkę o niewątpliwie tajemniczej nazwie Spellbound. Jak pachnie zatem zauroczenie?


Pamiętacie swoją pierwszą miłość? A raczej zauroczenie tą osobą? Kiedy wszystko jest idealne, bez wad, kłamstw? Daylkight pachnie wanilią, która jako zapach jest odbierana jako otulająca, tak jak partner daje poczucie bezpieczeństwa. Ma w sobie nutę kwiatową - jak te jako pierwsze otrzymane polne kwiaty, a później kolejne wiosenne tulipany czy czerwone róże. Wyczuwalna słodycz przywodzi na myśl jedzoną na pół watę cukrową w wesołym miasteczku, a także słodycz pierwszych pocałunków. Niewinny, słodki zapach z nutą świeżych owoców, który czuć podczas spaceru za rękę w sadzie po deszczu. 

Przyznam szczerze, że wąchając go na sucho nieszczególnie przypadł mi do gustu, ale nazwa kusiła.. Cieszę się, że go kupiłam, gdyż wiele zyskuje w czasie palenia - wtedy rozkwita jak piękny kwiat, jak miłość.

Dostępność: Goodies, 12 zł / 52 g, ok 12 h palenia


• EcoReceptura by Stara Mydlarnia • Krem do rąk i paznokci Argan

• EcoReceptura by Stara Mydlarnia • Krem do rąk i paznokci Argan

Nigdy nie byłam regularna w stosowaniu kremu do rąk - zawsze drażniło mnie posiadanie lepkich lub tłustych od niego dłoni, co przeszkadzało mi w codziennych czynnościach. Częściej pielęgnację dłoni zostawiałam na wieczór kiedy i tak cała smarowałam się balsamem. Pisanie bloga sprzyja jednak testom produktów, więc co jakiś czas pojawia się coś nowego w mojej kosmetyczce. Bohater dzisiejszego wpisu to arganowy krem do rąk Eco Receptura by Stara Mydlarnia, który bodajże otrzymałam w jakimś pudełku kosmetycznym.


Opakowanie kremu sprawia pozytywne wrażenie aluminiowej tubki, która nie zasysa powietrza, więc kosmetyk dłużej pozostaje świeży. Niestety to tylko wrażenie - jest to jedynie tak wyglądająca plastikowa tubka o pojemności 75 ml, za którą zapłacimy 19 zł. Najbardziej jednak w tym opakowaniu irytuje mnie zakrętka - nie raz miałam z nią przeboje co wpłynęło na moją decyzję o wyrzuceniu tego kremu do śmieci. Krem nie raz sam otworzył mi się w kieszeni czy torebce. Za pierwszym i drugim razem podejrzewałam samą siebie - na pewno przez pośpiech go nie dokręciłam! Niestety nawet zwracając na to większą uwagę sytuacja powtarzała się co było dla mnie nie do przyjęcia.


Gwoździem do trumny było działanie kremu - jak się możecie spodziewać niezbyt szczególne. Krem mimo obietnicy odżywienia skóry dłoni w moim odczuciu był w stanie sprostać jedynie pielęgnacji między jednym a drugim myciem rąk. W moim odczuciu niestety słabo nawilża dłonie i stosunkowo długo się wchłania, a rzekomego odżywienia zupełnie nie czuję. Zapach kremu był dla mnie słabo wyczuwalny, ale nawet on nie zachęcił mnie do użytku.

Przyznam, że jestem zawiedziona jakością tego produktu - zarówno działanie jak i samo opakowanie przyniosło mi sporo rozczarowań. Moje rozczarowanie jest tym większe, gdyż kosmetyki do kąpieli tej marki wspominam pozytywnie i z takim nastawieniem podeszłam do tego kremu. Ostatecznie krem wylądował w samochodzie, gdyż tam nie było czynników wpływających na samoistne otwieranie.. jednak zapomniałam o nim latem, kiedy wnętrze samochodu mocno nagrzewało się od słońca, więc to były jego ostatnie podrygi.

☛ EKOCUDA 16-17.11.2019 WARSZAWA CENTRUM PRASKIE KONESER - czemu warto się wybrać i co warto kupić ‽ + moja targowa wishlista ✮

☛ EKOCUDA 16-17.11.2019 WARSZAWA CENTRUM PRASKIE KONESER - czemu warto się wybrać i co warto kupić ‽ + moja targowa wishlista ✮

W najbliższy weekend w praskim centrum Koneser odbędzie się 7 warszawska edycja targów kosmetyków naturalnych EKOCUDA. Z roku na rok cieszą się one coraz większym zainteresowaniem nie tylko ze względu na obniżki cenowe i rabaty, ale rośnie również świadomość konsumentów na tematy ekologiczne, a wielu osobom służą właśnie takie kosmetyki. Z roku na rok przybywa nie tylko odwiedzających targi, ale również i wystawców. Pojawia się więcej marek tworzących kosmetyki dla mężczyzn i dzieci od niemowląt poczynając, ale także świece czy produkty czyszczące do domu. Targi są możliwością poznania kosmetyków - obecność testerów ułatwia wybór, a sprzedawca, który tworzy manufakturę jest najbardziej odpowiednią osobą do tego, by opowiedzieć o produkcie czy nam doradzić.


Jakie kosmetyki chciałabym Wam polecić, których sama używałam i możecie kupić je na zbliżających się targach?

  • Annabelle Minerals - polecam Wam z całego serca ich podkłady - moim konikiem są te kryjące, ale z rozświetlających również byłam zadowolona. Jeśli mówimy o podkładach to nieodłącznym ich elementem są pędzle - używam zamiennie flat top i short top - tym drugim łatwiej uzyskać mocne krycie. Marka ma również świetne cienie, róże i nowości, czyli rozświetlacze.
  • Bosphaera - markę znam póki co jedynie z babeczek/kul do kąpieli, które mają ciekawe zapachy - kwiatowe, owocowe, świeże, a same są niczym małe dzieła sztuki. Ogórek i melon to mój faworyt - więcej przeczytacie o nim tutaj:
    Bosphaera - babeczka do kąpieli Melon i ogórek
  • Felicea - kolejna marka tworząca kosmetyki do naturalnego makijażu. W mojej kosmetyczce znajduje się ich kredka do oczu - fantastycznie mi się z nią pracuje - cenię sobie jej miękkość i pigmentację, chyba jeszcze nigdy nie byłam tak zadowolona z kredki do oczu!
  • Fresh and natural - moim hitem tej marki jest zdecydowanie orzechowy balsam do ciała, który w moim odczuciu pachnie kinder bueno, a poza zapachem również świetnie nawilża ciało. W ofercie widziałam również interesujące peelingi do ciała, którym z pewnością warto się przyjrzeć.
  • Glov - demakijaż jedynie przy pomocy wody jest możliwy z rękawicą tej marki. Dotychczas używałam wersji na palec, która świetnie sprawdza się przy poprawkach w makijażu, jak również do demakijażu samych oczu np w podróży. Zdecydowanie polecam wypróbować, a taka rękawica nie raz uratuje życie, gdy skończy się płyn do demakijażu lub płatki kosmetyczne.
  • Manufaktura Mewa -  uwielbiam morze, więc sama nazwa mnie skusiła, ale owocowe zapachy jakie oferują w peelingach i balsamach to sztos! Moim hitem jest peeling ananasowy, o którym powstał post:
    Manufaktura Mewa - peeling ananasowy do ciała
  • Mokosh - to marka, która tworzy kosmetyki nieopodal mnie - naprawdę mieszkam niedaleko ;) Uwielbiałam ich olej lniany (chyba obecnie został wycofany) - świetnie pielęgnował moją skórę podobnie jak eliksiry do ciała - miałam je z boxów kosmetycznych - była to wtedy pomarańcza i żurawina i przyznam szczerze, że chętnie do nich wrócę. Zapachy idealnie będą pasowały do zbliżających się świąt.
  • O!Figa - to marka bazująca na oleju z opuncji figowej stworzona przez jedną z blogerek z dbałością o każdy szczegół. Miałam okazję wypróbować flagowy produkt, który teraz mogę Wam śmiało polecić serum olejowe dzika figa.
    Serum olejowe dzika figa marki O!Figa
  • Sylveco - marka rozrasta się niesamowicie - rozwija również swoje dzieci takie jak Vianek, Biolaven, Zielko czy Aloesove. Sama miałam okazję używać kilku kosmetyków Sylveco, Vianek i Biolaven i byłam zadowolona z jednym małym wyjątkiem, aczkolwiek czytałam ostatnio ciekawy artykuł o tym jak zmieniają się potrzeby włosów, więc nie skreślam tego duetu od razu.
    Lipowy płyn micelarny Sylveco - skończyłam już 2 butelki
    Nawilżający krem pod oczy Vianek
    Szampon i odżywka do włosów suchych Vianek - niestety u mnie się nie sprawdziły, ale słyszałam wiele pochlebnych opinii
  • Yope - markę poznałam jeszcze za czasów pracy w salonie Home&you, w którym są dostępne te produkty. Ciągła praca z kartonami w czasie dostaw przesuszała mi dłonie, więc skusiłam się na używanie ich mydeł i kremów do rąk, dzięki czemu sytuacja się polepszyła
  • Your natural side - to moje kosmetyczne odkrycie tego roku! Przez lato ratowały mnie ich wody roślinne, które na stałe weszły do mojej pielęgnacji - nie tylko twarzy. Świetnie sprawdzają się solo do odświeżenia twarzy, jak również do maseczek czy jako baza pod serum. Chętnie wypróbuję również ich peelingi.

Moja wishlista na nadchodzące targi

Nie jest to ścisła lista, którą kupię - są to produkty, które mnie ciekawią, nad którymi się zastanawiam, ale wiadomo, że może być tak, że pójdę na targi kupię zupełnie coś innego. Ciekawi mnie odkrycie marek takich jak Senkara, 4szpaki, Hagi czy Anwen. Pewniakiem jest, że uzupełnię zapas podkładu mineralnego Annabelle a przy okazji może skuszę się na nowość jaką jest paletka do brwi lub dokupię kolejny pędzel. Przydałby mi się również nowy bronzer, krem do rąk i kwas hialuronowy do twarzy. Zwykle kupuję też jakiś peeling, masło lub balsam do ciała, coś do kąpieli oraz jakieś akcesoria. A Wy - czynicie jakieś plany zakupowe czy dajecie porwać się instynktowi zakupowemu?
• Garnier Fructis • odżywcza maska Banana Hair food

• Garnier Fructis • odżywcza maska Banana Hair food

Maski do włosów stosuję zdecydowanie chętniej niż zwykłe odżywki. Po ich użyciu widzę lepszy efekt, a i w zabieganym życiu preferuję stosować ją raz na 2-3 mycia. Chętnie testuję maski różnych marek, choć mam również takie, do których zawsze wracam. Seria Garnier Fructis hair food należy właśnie do moich ulubieńców. Po kolei testuję kolejne warianty, a wszystko zaczęło się od wersji bananowej, której słoiczek mam już po raz kolejny. Także przedstawiam Wam odżywiającą maskę do włosów Garnier  Fructis banana hair food. 


Myślę, że nie popełnię błędu kiedy powiem, że maska zrobiła sporo szumu. Od kiedy weszła do sprzedaży od razu stała się pożądana. Kusiła naturalnym składem, niską ceną i dobrą dostępnością. Do tego doszła cała masa pochlebnych pierwszych wrażeń i opinii, łany zapach i skuteczne działanie. Garnier idąc za ciosem stworzył kilka wariantów: goji, papaya, macadamia i aloes. Dzisiaj jednak zatrzymajmy się przy bananie.

Maskę kupimy w drogeriach np Rossmann do 26 zł / 390 ml w plastikowym słoiczku. Znaczącym minusem dla mnie jest brak zabezpieczenia sreberkiem czy folią przed wścibskimi rączkami. Choć nie widziałam, żeby ktoś pchał tam palce, to jednak owocowa etykieta kusi do powąchania i takie przypadki widziałam w drogeriach. Zapach jest delikatny i przyjemny, jednak dla mnie to taki kremowy jogurt bananowy niż stricte świeży owoc, choć z drugiej strony można pochwalić, że nie jest  mocno perfumowany. Zapach kosmetyku faktycznie uprzyjemnia jego użytkowanie, ale bez skutecznego działania cały zabieg jest bezsensowny.


Maska ma konsystencję kremowego jogurtu i z łatwością rozprowadza się na włosach. Można stosować ją na trzy sposoby: jako odżywkę, jako maskę i jako pielęgnację bez spłukiwania. Najczęściej korzystam z dwóch pierwszych opcji - widzę po nic najlepszy efekt. Kremowa maska nałożona bez spłukiwania podobnie jak oleo-kremy z Biovaxa do końca mnie nie przekonują - na końce wolę zdecydowanie serum olejowe albo jedwab, ale o tym innym razem.
Działanie maski zapewnia mi sypkie włosy, które łatwo się rozczesują. Są nawilżone i odżywione, a także nie puszą się, dzięki odpowiedniemu dociążeniu. Towarzyszy temu przyjemna miękkość i brak plątania się w ciągu dnia przy regularnym stosowaniu.


Chciałabym również bardzo pochwalić producenta za ukłon w stronę czytaczy składów. Pomysłowe wykorzystanie powierzchni opakowania na ciekawe rozpisanie składu - teraz wszyscy wiedzą co znajdziemy w środku. Oby więcej takich pomysłów!

• Miya • kokosowe kosmetyki - myBEAUTYessence oraz myWONDERbalm

• Miya • kokosowe kosmetyki - myBEAUTYessence oraz myWONDERbalm

Na wszystko przyjdzie czas - w kontekście tego wpisu mogę powiedzieć, że w końcu nadszedł czas, żebym i ja wypróbowała kosmetyki Miya. Długo z tym zwlekałam ze względu na moje kosmetyczne zapasy kremów, ale gdy przyszedł czas zdecydowałam się na kokosowy duet - taki jaki rok wcześniej podarowałam w akcji mikołajkowej. Postawiłam na kokosa i aktywną esencję w mgiełce Coco BeautyJuice oraz my wonder balm I'm coco nuts. Już na samym początku zdradzę Wam, że kokosowy zapach to nie jedyna zaleta tych kosmetyków.. ;)


Kosmetyki MIYA to produkty dzięki którym zawsze możesz być gotowa. Użycie ich nawet w biegu sprawi, że będziesz zadbana i wypielęgnowana, a ich działanie i zapach sprawi, że pokochasz je. Wegańskie, nie testowane na zwierzętach, szczycące się 0% zbędnych dodatków (silikonów, parafiny, PEG-ów, olejów mineralnych, parabenów). Mające głęboką filozofię, które stworzyły kobiety dla kobiet w ten sposób, aby były bezpieczne, w atrakcyjnej cenie. Czy należy przekonywać do nich bardziej?


myBEAUTYessence Coco BeautyJuice

Moja przyjaciółka nieustannie chwali mi mgiełkę Flower BeautyPower, jednak nie koniecznie odpowiada mi jej kwiatowy zapach. Skusiłam się zatem na esencję Coco BeautyJuice o delikatnym zapachu kokosa. Bez wahania mogę przyznać, że to uniwersalny i wszechstronny kosmetyk. Świetnie sprawdzi się jako kosmetyk do twarzy (również pod oczy), szyi i dekoltu. Można pozostawić go swobodnie - szybko się wchłania lub delikatnie wklepać opuszkami palców, a także stosować wraz z innymi kosmetykami. Chcecie dowiedzieć się jak ja ją stosuję?

Najczęściej stosuję go w ciągu dnia do odświeżenia cery - bardzo chwalę go sobie zwłaszcza w klimatyzowanych pomieszczeniach lub podczas wysokich temperatur na dworze - zdecydowanie zapobiega wysuszeniu skóry. Skoro już jesteśmy przy wysokich temperaturach, które jeszcze do nie dawna były z nami obecne to esencja świetnie zastępowała kremy do twarzy, które po krótkim spacerze z psem spływały z twarzy. Mgiełka sprawdza się również jako baza pod serum olejowe, którego używam - dzięki temu łatwo rozprowadzić kosmetyk, a w dodatku czuję, że jego działanie jest wzmocnione. Na sam koniec warto wspomnieć również, że przydaje się podczas wykonywania makijażu, a mianowicie do zniwelowania pudrowości makijażu, kiedy niejako zastępuje odrębny kosmetyk - fixer. Choć używam go na wiele sposobów to wciąż czuję, że może mnie czymś zaskoczyć. Piękny zapach, skuteczne działanie i wspaniały skład - 98,1% pochodzenia naturalnego, a w nim m.in. ekstrakt z kokosa, woda termalna, sok z aloesu.

Buteleczka z atomizerem 100 ml / ok 30 zł

INCI: Aqua (Water)*, Cocos Nucifera Fruit Extract*, Aloe Barbadensis Leaf Juice*, Aqua (Hot Spring Water)*, Niacinamide, Sodium Hyaluronate*, Hyaluronic Acid*, Panthenol, Polyglyceryl-4 Laurate/Sebacate*, Polyglyceryl-6 Caprylate/Caprate*, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Sodium Phytate*, Alcohol*, Sodium Hydroxide, Citric Acid, Parfum (Fragrance), Benzyl Benzoate, Coumarin. / *składnik pochodzenia naturalnego


myWONDERbalm I'm coco nuts

Krem do twarzy I'm coco nuts wzięłam z półki bez zastanowienia - nawet etykiety nie przeczytałam, ot dobrałam go zapachem do esencji. Dopiero w domu okazało się, że jest wskazany do skóry normalnej, mieszanej oraz ze skłonnościami do tłustej i tłustej, jednak mogę się założyć, że sprawdzi się równie dobrze także u suchej. Krem podobnie jak esencja ma delikatny kokosowy zapach, który nie podrażnia wrażliwych oczu. Nie zdarzyło mi się również, aby mnie zapchał, a za to mogę pochwalić go, że podobnie jak esencja pozytywnie mnie zaskoczył

Treściwa konsystencja wydobywanego z z tubki kremu w momencie nałożenia na twarz staje się łatwa do rozprowadzenia i wklepania. Moja buzia dosłownie po chwili staje się miękka jak dłonie mojego zaledwie 3-miesięcznego chrześniaka. Cera jest odżywiona, nawilżona i ukojona. Krem stosuję o każdej porze dnia/nocy i jestem zadowolona. Świetnie sprawdza się jako baza pod makijaż, również ten naturalny stworzony przy pomocy minerałów (u mnie Annabelle Minerals), ponieważ nie zostawia tłustego filmu oraz szybko się wchłania. Podobnie zadowolona jestem w przypadku stosowania go na noc. Moja ciekawość i zadowolenie z kremu było niewyobrażalne, więc sprawdziłam coś, co u mnie mogło skończyć się jedną wielką masakrą twarzową - użyłam esencji MIYA, serum olejowego O'Figa! i tego kremu JEDNOCZEŚNIE na noc. Efekt przerósł moje oczekiwania - tak pięknej, promiennej cery nie miałam dawno, a spodziewałam się wysypu krostek. Powtórzyłam eksperyment kilkukrotnie i wciąż jest w porządku. Nie dziwię się, że jedna z blogerek, które czytam stwierdziła, że gdyby miała używać już tylko jednego kremu postawiła by na I'm coco nuts. Myślę, że to zdanie mogłoby paść również z moich ust. I w tym momencie mogę pochwalić sama siebie - cieszę się, że podarowałam komuś dobre kosmetyki!

Krem w tubce 75 ml / ok 30 zł

INCI: Aqua (Water)*, Sesamum Indicum (Sesame) Seed Oil*, Cocos Nucifera (Coconut) Oil*, Glycerin*, Caprylic/Capric Triglyceride*, Cetearyl Olivate*, Sorbitan Olivate*, Glyceryl Stearate SE*, Cetearyl Alcohol*, Phenoxyethanol, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Sodium Polyacrylate, Xanthan Gum*, Ethylhexylglycerin, Sodium Phytate*, Alkohol*, Parfum (Fragrance), Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Coumarin, Alpha-Isomethyl Ionone, Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamalaldehyde. / *składnik pochodzenia naturalnego


Znacie kosmetyki MIYA?
U mnie już czeka lekki olejek do demakijażu i oczyszczania - myślę nawet, żeby porównać go z innym, na pierwszy rzut oka podobnym kosmetykiem - jesteście ciekawi?
• Tołpa • Spa detox: krem-mus pod prysznic

• Tołpa • Spa detox: krem-mus pod prysznic

Chyba dopadło mnie jesienne przygnębienie.. Wstać rano to dla mnie masakra i gdyby nie to, że czasem fajnie jest mieć nieco życia prywatnego to zdecydowanie poprosiłabym o same zmiany popołudniowe. Ciężkie poranki wymagają intensywnego pobudzenia i tutaj mam dla Was świetny kosmetyk do tego celu. Gdyby nie to, że wolę wieczorne kąpiele i mycie włosów pewnie byłby to mój ulubiony produkt w kategorii poranny prysznic!


Krem-mus pod prysznic Tołpa z serii Spa detox otrzymałam w czasie warsztatów fotograficznych - produkt służył nam tam za modela. W czasie omawiania fotografii z punktu kompozycji Marta z bloga BaFavenue pokazała jedno ze swoich zdjęć inspirowane pobudzeniem. Żel zestawiła z kubkiem gorącej kawy, a ponadto kolor produktu kawa z mlekiem wywarł chyba mocny wpływ na moje wyobrażenie o nim. Zdarza mi się, że produkty, które już mam w domu (np kupione jakiś czas temu) np taki żel pod prysznic zaczynam używać bez czytania opisu producenta, ot zainteresuję się co najwyżej sposobem użycia w mniej intuicyjnych przypadkach. Stosuję taką metodę, aby wyrobić sobie zdanie na temat kosmetyku, a dopiero po kilku użyciach zerkam czy moje odczucia są zgodne z tym co obiecuje producent. W ten sposób mam szybko gotową opinię. Patrząc na mój zamysł testowania kosmetyków, nie przeczytanie informacji z opakowania i wizualizację myślową wyobraźcie sobie moją minę gdy wzięłam ten żel do kąpieli z nastawieniem porównam go z kawowym z Yves Rocher. Zapach jest zupełnie inny! I choć jestem zaskoczona to cieszy mnie jego pobudzający, dodający energii zapach cytrusów i werbeny. Takie połączenie jest świeże i intrygujące, a wchodząc do łazienki chociażby ukradkiem staram się otworzyć tą plastikową buteleczkę, żeby tylko poczuć ten zapach.
Właściwości pielęgnacyjne żelu są zadowalające. Kosmetyk nie wysusza skóry, a więc nie powoduje jej swędzenia co ostatnio coraz częściej mnie dotyka. Delikatnie się pieni, dobrze myje i odświeża, a choć sam żel jest dość rzadki to wciąż wydajny. Największym minusem jest dla mnie jednak cena - ok 25 zł/300 ml., choć czasem warto pozwolić sobie na odrobinę przyjemności. Nie spotkałam go jednak póki co nigdzie stacjonarnie - może Wam się to udało?


• Lirene • Żel pod prysznic z olejkiem - mango&jaśmin oraz argan&marula

• Lirene • Żel pod prysznic z olejkiem - mango&jaśmin oraz argan&marula

Pierwszy dzień jesieni wychwalałam na instagramie za piękną pogodę, natomiast dzisiaj już widzę za oknem aurę typowo jesienną. Od rana wilgoć, ciemność i mgła. Można by rzec, że rozpoczynamy sezon na pielęgnację jesienną, gdyż zaraz atakować będą nas wiatry i ogrzewanie, jednak osobiście wolę od razu stawiać na nawilżanie, a nie czekać na taką potrzebę. W przypadku żeli pod prysznic zawsze pisałam Wam, że nie oczekuję od nich nawilżania, jednak nie mogę zaakceptować przesuszania skóry. O ile zdarza mi się wciąż kupować losowo wybrane kosmetyki do kąpieli, to coraz chętniej sięgam po żele z zawartością olejków. Jednym z takich wyborów były żele pod prysznic z olejkiem Lirene. Jak się sprawdziły? 


W drogeriach dostępne są trzy wersje zapachowe produktów z serii shower oil - mango&jaśmin, argan&marula oraz makadamia&monoi. Dwie pierwsze widzicie na zdjęciach, tak więc możecie być pewni, że ich używałam. Mają konkretne zapachy wyróżniające się olejami, na których bazują. W moim odczuciu podczas używania kosmetyku czuć o wiele przyjemniejszy zapach niż po otwarciu plastikowej buteleczki. Butelka jest wygodna w użyciu, dozuje odpowiednią ilość kosmetyku i pozwala śledzić zużycie dzięki przejrzystym ściankom.
Sam żel jest nieco lejący, choć nie można powiedzieć, że rzadki; jest całkiem wydajny. Nieco ślizga się po ciele i niekontrolowany z niego spływa, ale również nie najgorzej się pieni. Choć bazuje na silnym środku myjącym SLS nie przesusza skóry. W wersji z mango dopatrzyłam się w składzie parafiny, jednakże nie zauważyłam charakterystycznego dla niej działania, czyli zapychania czy tłustej warstwy na ciele. Choć składy kosmetyków nie są idealne chętnie po nie sięgam, przekonały mnie do olejków w kosmetykach myjących. Zaznaczę również, że oprócz zapachu nie zauważyłam większych różnic pomiędzy żelami. Skóra jest po nich domyta i nie swędzi. Na wizażu spotkałam się również z opinią, że jest to dobry kosmetyk do demakijażu - sama jednak uważam, że są w tym celu stworzone odrębne kosmetyki i nie zalecam takiego ich spożytkowania.

A Ty jakiego kosmetyku do mycia ciała obecnie używasz?
☛ Metamorfoza moich stóp - jak dbać o stopy aby nie wstydzić się ich pokazywać ‽

☛ Metamorfoza moich stóp - jak dbać o stopy aby nie wstydzić się ich pokazywać ‽

Za małolata uwielbiałam malować paznokcie u stóp - czy lato czy zima królowała na nich czerwień, która nie umykała oczom domowników. Chętnie nosiłam również odkryte obuwie - całym rokiem mogłam chodzić w japonkach - po dworze jak i po domu. Później coś się zadziało - pojawił się jakiś kompleks, wstydziłam się swoich stóp, a skoro latem i tak wybierałam trampki, czeszki lub adidasy, więc nie musiałam pamiętać o pielęgnacji stóp. I to był błąd. Później nie mogłam poradzić sobie z suchymi, wręcz szorstkimi piętami. Miałam nadzieję, że sprawę rozwiąże okazjonalnie nałożony na noc byle jaki krem, a rano obudzę się ze stópkami jak niemowlak. Myliłam się. Czekała mnie żmudna droga, testowanie kremów, których zapach na ogół mi nie odpowiadał, wydawanie kolejnych pieniędzy na plastikowe tarki.. Aż postanowiłam zebrać się w sobie. Poczytałam o hitach innych koleżanek po fachu, czyli blogerek. Trafiłam na interesujące produkty i korzystając z wakacyjnej promocji Rossmanna zakupiłam je, a teraz? Wystarczy mi je zastosować 1 lub 2 razy na tydzień i cieszyć się nienagannym wyglądem stóp.

O czym warto pamiętać?

Stopy niosą nas przez życie. Testują nowe, często niewygodne buty, które je ocierają lub powodują potliwość. Dla efektu wow znoszą pioruńsko wysokie szpilki, a także zostają same kiedy te okazują się niewygodne i z nóg trafiają do ręki. Chodzą boso po plaży, ale również po mieszkaniu. Czasem uderzą małym palcem w róg szafki. Niektóre mają problem z haluskami, innym wrastają paznokcie. To jest taka sama część ciała, która wymaga pielęgnacji jak włosy czy brzuch. Im fundujemy maski czy masaże wodne, a co ze stopami, które ryzykują grzybicę na basenie? No właśnie.

Poniżej przedstawiam moje niezawodne trio pielęgnacyjne. Wyzwolić się z kiepskiego wyglądu stóp pomogła mi przede wszystkim luksusowa tarka do stóp Ewy Schmitt (ok 30 zł). Jest to zupełnie inna tarka niż te, których używałam wcześniej. Nie chodzi o sam wygląd, że jest bardziej elegancka. Siła tkwi w materiale ściernym. Na ogół można spotkać coś na pierwszy rzut oka przypominający pumeks, jednakże po bliższym kontakcie okazuje się być marnym, wykruszającym się plastikiem lub coś w rodzaju pilnika/papieru ściernego. Takie produkty nie wpływały na estetykę moich stóp. W przypadku tej tarki mamy do czynienia z minerałem - korundem o dwóch gradacjach do stopniowego stosowania. Korund w trakcie używania produktu nie wykrusza się ani nie przyjmuje martwego naskórka, natomiast wyczyszczenie produktu to jedynie opłukanie go pod bieżącą wodą. Tarka jest wodoodporna, można stosować ją na sucho lub mokro, jednak ja preferuję i polecam ten drugi wariant. Po użyciu tarki moje stopy są pozbawione szorstkiej warstwy, są miękkie i gładkie, a efekt potęgują zamiennie używane kremy.


Krem do stóp Kneipp na zrogowaciały naskórek (ok 30 zł) podobnie jak tarkę kupiłam z polecenia Justyny Hushaaabye. W skuteczny kosmetyk również trzeba zainwestować, a Kneipp kusi nie tylko jakością, ale i dobrym składem. W drogeriach można trafić jeszcze masło do stóp z tej samej serii (kilka złotych droższe), jednak konsystencja obecnie używanego przeze mnie kremu jest na tyle zwarta, że i z tego produktu będą zadowoleni fani gęstszych specyfików.
Skład kremu bogaty jest w mocznik (25%), wyciąg z nagietka, pantenol, witaminę E, olej jojoba, mentol, olej z rozmarynu.. oraz pomarańczowy olejek eteryczny, któremu zawdzięczamy przyjemny zapach i działanie dezodorujące. Działanie ma świetne - jak dotąd nawet codziennie używane kremy nie dawały efektu takiego jak ten stosowany max 2 razy w tygodniu. Stopy są gładkie i miękkie, chwilę po aplikacji otulone warstewką ochronną, która w żaden sposób nie jest śliska itp.

Skład: Aqua (Water), Urea, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Sodium Lactate, Glycerin, Polyglyceryl-3 Polyricinoleate, Sorbitan Oleate, Hydrogenated Vegetable Oil, Calendula Officinalis (Marigold) Flower Extract1, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Oil, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Oil, Litsea Cubeba Fruit Oil, Menthol, Citral, Limonene, Geraniol, Citronellol, Linalool,Eugenol, Parfum (Fragrance), Magnesium Sulfate, Sucrose Polystearate, Lactic Acid, Tocopherol. /1Z kontrolowanej uprawy ekologicznej.


Zamiennie z kremem Kneipp stosuję Sorbet jeżynowy do pielęgnacji pięt z Polskiej Spiżarni Urody (Pollena - m.in. Biały Jeleń). Niestety nie można go kupić solo, a jedynie w drewnianej skrzynce wraz z 15 innymi produktami do różnych stref ciała (twarz, łokcie, pośladki - TUTAJ znajdziecie więcej infotmacji). Otrzymałam go jako upominek podczas jednych z targów kosmetycznych. Jego atutami jest lekka konsystencja, piękny jeżynowy zapach oraz skład, który również jest atrakcyjny. Podobnie do Kneipp znajdziemy w nim mocznik i pantenol, a ponadto ekstrakt z jeżyn czy glicerynę. Sorbet szybko się wchłania, pozostawia gładkie stopy i wrażenie jakbyśmy używali produktu w żelu. Świetnie sprawdzał mi się letnimi wieczorami.

skład:mocznik, gliceryna, pantenol, Questice Liquid, emolient pozyskiwany z masła shea, antocyjaniny, izomerat sacharydowy, ekstrakt z owocu jeżyny.

Znacie już mój sposób na stopy. Dzięki tym 3 produktom mogę spać spokojnie, a w czasie wyjazdu zastosować jedynie ten sam balsam, którego używam do ciała bez uszczerbku na moich stopach. Powiedzcie jak sytuacja wygląda u Was - czy lubicie pielęgnację stóp i jakich produktów używacie.
#Sally Hansen - moi ulubieńcy do paznokci

#Sally Hansen - moi ulubieńcy do paznokci

Ładny wygląd paznokci jest dla mnie bardzo ważny. Choć ostatnio częściej decyduję się na salonowe paznokcie to zawsze w razie czego wracam do swoich sprawdzonych kosmetyków. Dzisiaj pokażę Wam trzy ulubione kosmetyki jednej marki - Sally Hansen. W ich przypadku śmiało mogę podpisać się stwierdzeniem internet made me buy. Dwa z nich zakupiłam właśnie z blogowych poleceń po przeczytaniu wielu pochwał na ich temat.


Instant cuticle romover to świetny produkt, który w dosłownie 15 sekund zmiękcza i pozwala usunąć skórki. Produkt posiada wygodny aplikator, którym precyzyjnie nałożymy go w okolice skórek. Ma formułę płynnego żelu, który nie spływa z paznokci. Zdecydowanie ułatwia pracę przy skórkach - łatwiej je odsunąć, a następnie wyciąć pozostałości. Opakowanie 29,5 ml to koszt 12-25 zł w zależności od tego, gdzie go kupujecie. W kategorii usuwania skórek mam jeszcze jednego ulubieńca, ale o tym innym razem.


Insta-dri to obowiązkowy punkt każdego klasycznego manicure. Ten top coat nie tylko zabezpiecza nasze malunki, nadaje im piękny połysk niczym hybryda, ale również przyśpiesza wysychanie lakieru na paznokciach. Dzięki niemu powiedzenie, że kobieta jest bezbronna kiedy schną jej paznokcie odchodzi do lamusa. Pod koniec buteleczki lub też daty ważności - zależy co pierwsze następuje niestety nieco gęstnieje i traci swoje właściwości, jednakże zawsze chętnie do niego wracam. To bodajże moja 3 buteleczka, a uwierzcie mi, że tego typu produktów przerobiłam już wiele. Kupicie go w pojemności 13,3 ml do 20 zł. 


Cuticle rehab to w porównaniu do poprzedników najświeższy produkt w mojej kosmetyczce, ale już go doceniam. Miałam już kilka innych kosmetyków do nawilżania skórek i paznokci z różnymi formami aplikacji - słoiczek, pipeta, pędzelek z płynem, natomiast ten olejek w żelowej formule zdecydowanie mnie zadowolił najbardziej. Dzięki żelowej formule aplikując go nie ścieka, dzięki czemu nie mam uczucia tłustych, lepkich dłoni, które po chwili chcę umyć. Aplikator w pędzelku jest wygodny do użycia w każdym miejscu - czy to w domu przed telewizorem czy czekając na przystanku. Regularnie używany skutkuje zadbanymi i dobrze wyglądającymi skórkami. Dodatkowo przyjemnie pachnie. 8,8 ml to wydatek ok 12-20 zł. 


Jakość kosmetyków Sally Hansen już nie raz mnie zaskoczyła. Nic dziwnego, że są to produkty wykorzystywane w salonach kosmetycznych. Teraz pytanie do Was co powiecie o rajstopach w spray'u oraz odżywkach do paznokci? Swoją drogą zastanawia mnie również fakt, czy nie są to dla Was zaskakujące pojemności kosmetyków? Cena oczywiście jest zależna od tego, gdzie kupujecie dany produkt. Online znajdziecie je w atrakcyjniejszych cenach, jednak zawsze warto korzystać również z promocji - np ze zbliżającej się na kolorówkę w Rossmannie.
• EFEKTIMA • hydrożelowe płatki pod oczy (NEW!)

• EFEKTIMA • hydrożelowe płatki pod oczy (NEW!)

Hydrożelowe płatki pod oczy to był pierwszy kosmetyk marki Efektima jaki kiedykolwiek używałam. Bardzo miło jest obserwować rynek kosmetyczny i widzieć, że asortyment marek jest wciąż powiększany, a tak było w przypadku tego produktu. Pojawiły się nowości - aż 5 nowych wersji tego jednego z najbardziej rozpoznawanych produktów tej firmy. W ofercie pojawiły się płatki Snail & Vitamin C, Hialu-Rose, Gold & Collagen, Black-Detox oraz Shiny Look. Trzy ostatnie wersje miałam okazję w ostatnich dniach przetestować i zakładam, że jesteście ciekawi efektów.


Płatki pod oczy są przeznaczone do walki z różnymi problemami - i tak Shiny Look mają za zadanie wygładzać i rozświetlacz okolice skóry pod oczami, Black - Detox ma walczyć z workami i cieniami, natomiast Gold & Collagen powinny wygładzać zmarszczki i pozytywnie wpływać na zmęczoną skórę. Rzeczywistość jest jednak nieco inna - w moim odczuciu wszystkie płatki wykazują podobnie działanie.

Skóra pod oczami jest wygładzona, napięta i nieco rozjaśniona. Stosując się do porady z opakowania, aby uprzednio schłodzić płatki nieco wzmacniamy ich działanie i dodatkowo zyskujemy zmniejszenie opuchlizny pod oczami jeśli taka występuje. Ciężko zaobserwować konkretny efekt po jednorazowym zastosowaniu tego kosmetycznego gadżetu, jednakże trzeba przyznać, że jest to świetne rozwiązanie przed wielkim wyjściem lub do szybkiej regeneracji - u mnie był to moment powrotu z urlopu na którym dzień w dzień byłam wystawiona na działanie słońca i morskiej wody.

Mam jeszcze jedną małą uwagę - wersja Shiny look, którą widzicie na zdjęciu poniżej od razu skojarzyła mi się z kosmetykami glow, które szturmem podbijają rynek (m.in. Eveline czy Selfie Project i ich glitter maski). W tych płatkach zanurzony jest brokat oraz gwiazdki, które można znaleźć w konfetti. Wprawdzie zatopione są bardziej po przeciwnej stronie płatków, niż ta, którą naklejamy na skórę, jednak uważajcie aby nie zarysować sobie nimi skóry jeśli w jakimś egzemplarzu ułożą się one inaczej.


A Wy jakie macie patenty na pielęgnację przed wielkim wyjściem?
Jak dbacie o skórę wokół oczu?

• Full Mellow • jelly soap Watermelon love

• Full Mellow • jelly soap Watermelon love

Wybaczcie mi ciszę na blogu, która trwa od ponad miesiąca.. Po nawale pracy potrzebowałam totalnego resetu na urlopie, który również przyniósł nowe - od końcówki czerwca jestem szczęśliwą narzeczoną! Teraz jednak wracam - zacznę od wypowiedzenia się na temat kosmetyków, które towarzyszyły mi na wyjeździe - a mam kilka ciekawych propozycji. Na start wrzucam wygodne w podróży mydełko - jest inne niż wszystkie, daję słowo. Przedstawiam zatem żelowe mydło Full Mellow o zapachu Watermelon love.


Mydełko kupiłam podczas targów Ekocuda. Skusił mnie zapach - arbuza, który mocno kojarzy mi się z latem, a jest tak rzadko wykorzystywany w kosmetykach. Na stoisku był dostępny tester, więc miałam szansę od razu zauroczyć się zapachem oraz nietypową konsystencją produktu. Koszt przedsięwzięcia na targach mieścił się bodajże w 20 zł za 80 g (+/-5g).

Mydełko mieści się w plastikowym pojemniczku, nazwijmy je roboczo mydelniczką (zaraz wyjaśnię dlaczego;)) z blokadą niczym przy napojach izotonicznych czy innych Kubusiach Play mającą świadczyć o nienaruszonym stanie produktu. Opakowanie w czasie denkowania produktu robi za swoistą mydelniczkę - po każdym użyciu względnie osuszony produkt należy odkładać w suche miejsce, aby wydłużyć możliwy czas eksploatacji. W upalne dni zaleca się również chować mydełko do lodówki - oprócz trwałości zapewnia również przyjemne doznania podczas brania prysznica.  Swoją drogą zdarzyło mi się kilka razy znieważyć podane zasady - nie było tragedii jak w przypadku gremlinów, jednakże kostka zaczęła się szybciej strzępić na kawałki, które odrywając się ginęły w odpływie..

Samo mydełko ma przyjemny zapach z wyczuwalną nutką arbuza (jedna z trzech dostępnych opcji), jednak jest to zapach nieco podrasowany, bardziej wyrazisty niż świeży arbuz. Mydełko pachnie nim cały czas, wzmaga się podczas używania, choć nie pieni się przy tym zbytnio, natomiast wyczuwam go jeszcze chwilę po umyciu. Używałam go zarówno do mycia rąk jak i ciała - w żadnym przypadku nie narzekałam na przesuszenie. I dochodzimy do kulminacyjnego momentu. Otóż cały fun polega jednak na jego konsystencji. Używając tego produktu istnieje poczucie korzystania z galaretki. Ciekawe rozwiązanie, niemały bajer żeby kogoś zaskoczyć - mój facet miał fascynację przez kilka dni, jednakże składa się na to wyższa cena w połączeniu z dużo mniejszą wydajnością. Plus jeszcze pilnowanie go, aby miało odpowiednią temperaturę i wilgotność nie była ponad normę..


Co sądzicie o takim produkcie? Znacie markę Full Mellow i ich produkty?
• L'Biotica • Wygładzająca maska do włosów w formie czepka

• L'Biotica • Wygładzająca maska do włosów w formie czepka

Ostatnio często zaczepiałam mojego chłopaka pytaniami jaka byłaby jego reakcja na diametralne cięcie włosów. Męczyłam czy sądzi, że by mu się spodobało, jaką zasugerowałby mi ich długość.. Prawda jest taka, że ciężko mi zrezygnować z moich długich włosów, choć jestem świadoma, że nawet przy ich zapuszczaniu przydałoby się pozbyć zniszczonych końców. Dzisiaj jednakże skupię  się na pielęgnacji. Na pielęgnację włosów stawiam całym rokiem - nie ważne czy zimą czy latem - każda z tych pór roku wywiera wpływ na nie. Wciąż pod tym kątem szukam nowych, ciekawych produktów, ale mam też swoich ulubieńców do których wracam. Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić moje ostatnie odkrycie - maskę w czepku. Takie wygodne combo - myślę, że świetnie sprawdzi się na wyjazdach.


W paczce od sponsorów i partnerów warsztatów fotograficznych znalazłam wygładzającą maskę do włosów L'biotica - maskę w formie czepka, stąd płaskie opakowanie jak maseczka w płachcie do twarzy, a nie słoiczek. Jest to produkt na jedno użycie, więc ma tylko jedną szansę stać się produktem do którego wrócę lub nie. I w tym przypadku z pewnością kupię ją ponownie.

Maska jak wspomniałam świetnie sprawdzi się na wyjeździe ze względu na opakowanie - pojedzie z nami tylko w jedną stronę. Również forma aplikacji wydaje się wygodna - po umyciu włosów zakładamy czepek, który wygląda jak taki typowy do kąpieli, który można kupić w drogerii i voila, możemy zająć się czymś innym. Jedynym minusem, którego się dopatrzyłam jest fakt, że przynajmniej w moim egzemplarzu nie sprawdził się pasek do zaklejenia czepka - niestety nie kleił się. Gdybym pozostała w bezruchu nie stanowiłoby to żadnego problemu, ale że jestem raczej mało statyczna nieco mi to wadziło. Znalazłam jednak rozwiązanie - założyłam na włosy opaskę-gumkę i problem został zażegnany.

Czepek bez problemu utrzymywał temperaturę, która pozwala na otwarcie łusk na włosach, dzięki czemu włos może zostać intensywnie nawilżony i odżywiony. I z tym się zgadzam - po spłukaniu maski i wysuszeniu włosów były miękkie i lśniące. Nie miałam problemu z rozczesaniem ich, ani nie plątały mi się na wietrze jak głupie - choć to jedna z ich rozpoznawalnych cech. Efekt utrzymywał się na włosach przez ok 4 dni, choć w tym miejscu warto zaznaczyć, że włosy myję codziennie. Jestem zadowolona z efektu jaki daje maska i odrobinkę żałuję, że nie ma takiej maski dostępnej w słoiczku, aby starczyła na dłużej. PS. Miała też ładny zapach, który niestety nie utrzymywał się długo na włosach.

Skład nie jest idealny. Znajdziemy w nim keratynę, olej makadamia, olej z oliwek, ekstrakt z sezamu, ale również parafinę czy alkohol. Natomiast olej monoi, którym wręcz nazwana jest maska znajduje się pod koniec składu.. Moje włosy są jednak zadowolone z maski, więc zrobię dla niej wyjątek.


SKŁAD; Aqua, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Steartrimonium Chloride, Cetrimonium Chloride, Amodimethicone, Behentrimonium Chloride, PEG-20 Stearate, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Trideceth-12, Cyclohexasiloxane, Paraffinum Liquidum, Butyrospermum Parkii (Shea) Oil, Hydroxyethylcellulose, Panthenol, Keratin, Sesamum Indicum (Sesame) Seed Extract, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Gardenia Taitensis (Tiare) Flower Extract, Phytosterols, Vanillyl Butyl Ether, Chlorphenesin, Parfum
• Efektima • Peeling do ciała w saszetce

• Efektima • Peeling do ciała w saszetce

Zbliża się sezon na wyjazdy wakacyjne. Nie ważne czy jedziesz nad polskie morze czy do zagranicznego kurortu - zawsze zależy Ci na tym samym. Na lekkim bagażu. W takiej sytuacji warto zrezygnować z pełnowymiarowych kosmetyków, których i tak tam w całości nie zużyjemy.. no chyba, że jest to rozwiązanie takie jakie funduje nam Efektima, czyli peeling w saszetkach. Można by rzec peeling na raz!


Zdecydowałam się na dwa warianty peelingów - z cukrem i olejem kokosowym, jak z solą i olejem awokado. Na ogól omijam sól w peelingach ze względu na podrażnienia jakie u mnie powoduje. I tym razem się nie pomyliłam - sól obecna w peelingu niestety powoduje u mnie pieczenie oraz zaczerwienienie - zwłaszcza po goleniu lub depilacji nóg. Nie neguję za to produktu, gdyż byłam świadoma takiej ewentualności. Peeling cukrowy nie zaskoczył mnie przykrymi przeżyciami. Peelingi z tej serii nie należą do mocnych zdzieraków, raczej powiedziałabym, że są delikatne. A jeśli chodzi o efekt to..

Nie przyglądałam się wcześniej składowi - wszak peeling to kosmetyk, który tuż po użyciu zmywam z ciała, jednak zaobserwowałam, że na ciele pojawia się tłusty filtr, taka znana wszystkim warstewka ochronna. W składzie widzimy dwa oleje - ze słonecznika (helianthus annuus) oraz rzepakowy (canola), czyli sprawców całego zamieszania. Obydwa są emolientami tłustymi, tworzącymi warstwę okluzyjną, czyli wspomniany film. Nie wiem jakie jest Wasze zdanie, ale mniej taki przeszkadza mi zimą niż latem. Efekt widoczny na skórze - wygładzona, gładka, niestety jest to efekt krótkotrwały - raptem do zmycia.

Peelingi te występują w czterech wariantach - cukier & olej kokosowy, cukier & olej z czarnuszki, sól & olej awokado oraz sól & olej konopny. Są dostępne w drogeriach m.in. Rossmann i kosztują ok 7 zł / 30 ml.


• O! figa • Serum olejowe Dzika Figa

• O! figa • Serum olejowe Dzika Figa

W związku z obecną promocją kategorialną w jednej z drogerii rozmawiałam ostatnio z koleżanką, która zapytała mnie jakie kosmetyki planuję kupić dając mi do zrozumienia, że ma na myśli konkretniej kremy. Przyznam, że choć praca w drogerii nie pozwala mi na całkowite przejście na naturalną stronę mocy, bo zawsze pojawia się coś nowego co brzmi ciekawie, to w tym przypadku bez zastanowienia się szybko odpowiedziałam 'nic'. Po pierwsze - mam swoje kosmetyczne zapasy, a po drugie (i co ważniejsze!) naturalne kremy czy olejki bardziej mi ostatnio służą. Jednym z takich produktów jest serum olejowe Dzika figa, które otrzymałam od partnera warsztatów fotograficznych.


Serum to kosmetyk 'bazowy', świetnie sprawdza się jako wzmocnienia działania kremu nawilżającego, kiedy nałożymy je jako pierwsze. Muszę przyznać, że stosując je według zaleceń na noc zostawiam je solo i efekt jaki przynosi jest równie fenomenalny, ale o tym za chwilę.
Koszt zakupu serum nie jest mały - obecnie jest to niespełna 90 zł za 20 ml. Kiedyś zapewne zraziłabym się do niego, jednakże skład kosmetyku bazuje na wysokiej jakości najdroższym oleju roślinnym świata, czyli tym z opuncji figowej, a ponadto jest niesamowicie wydajne. Aplikując serum na wilgotną cerę - polecam użyć wcześniej różanego hydrolatu - wystarczy zaledwie kropla, dwie z pipety, aby nanieść serum na całą twarz. Pipeta pojawiła się w buteleczce nie bez powodu - dzięki niej możemy higienicznie korzystać z kosmetyku zapewniając mu dużo dłuższą trwałość, oczywiście pilnując aby w momencie aplikacji nie zetknęła się ze skórą. Ekologiczne freaki docenią również zastosowanie ciemnej, szklanej buteleczki, która chroni kosmetyk przed szkodliwymi dla niego promieniami słonecznymi. Od czasu wypuszczenia kosmetyku na rynek przeszło już małą metamorfozę - zmienił się kształt buteleczki, pojemność oraz etykieta - oczywiście wszystko w dobrym kierunku. Skąd w ogóle marka o!Figa?

Blogowi wyjadacze na pewno będą kojarzyć Patrycję z bloga Smykusmykowisko, która od lat kręci swoje własne kosmetyki. Niesamowicie przyjemnie wspominam jej współpracę z Margaretą, której efektem był wspaniały balsam i peeling kokos i trawa cytrynowa - wciąż mam w pamięci ten zapach i świetne działanie! Moja imienniczka każdy ze swoich kosmetyków traktuje jak własne dziecko, toteż nie znajdziemy w nich słabych zamienników czy produktów niskiej jakości. I to się sprawdza.

Serum olejowe, które dzisiaj Wam przedstawiam to jeden wielki składnik aktywny. Tutaj nie ma gotowej mieszanki olejów i ekstraktów, jaką czasem widać w składach kosmetyków, które finalnie nic nie robią z cerą, albo pogarszają jej skład. Serum nadaje się do każdego rodzaju cery - nieważne czy młodej czy dojrzałej, gdyż każda będzie z niego czerpała. Kosmetyk nie jest komadogenny i całkowicie się wchłania - przeciwnie do moich obaw, że nałożony na noc szybko sprawi, że będę musiała zmienić pościel, a rano obudzę się z tłustą twarzą. Serum wchłania się u mnie do efektu satyny - nie powiem, że matu, ale satyny. Skóra jest ładnie napięta, wygładzona i promienna. Nie pojawiły się na niej żadne zaskórniki czy ropne krostki, które potrafiły mnie zaskoczyć po niektórych produktach. Jestem zadowolona i mam sprawdzony kosmetyk. Na sam koniec muszę jedynie wspomnieć o zapachu - jest on roślinny, nieco olejowy (ale nie Kujawski żaden czy coś!), nie każdemu może się spodobać, ale nie jest męczący. W moim odczuciu ładniejszy niż np płynu micelarnego Sylveco.

SKŁAD: olej z opuncji figowej, olej z nasion cedru syberyjskiego, olej z owocu dzikiej róży, olej z lnianki siewnej, tetraizopalmitynian askorbylu (olejowa forma witaminy C), nadkrytyczny ekstrakt z dzikiej róży, olej słonecznikowy i olej z rozmarynu

Podsyłam Wam również link do wpisu Justyny, która jak zwykle wyczerpująco omawia skład kosmetyku: analiza składu przez Hushaaabye.


• EFEKTIMA • Mus myjący do ciała limonka & awokado

• EFEKTIMA • Mus myjący do ciała limonka & awokado

Można powiedzieć, że jestem takim trochę pracoholikiem. Lubię się angażować w to co robię, jeśli moja praca przynosi mi satysfakcję. Od ponad roku pracuję w drogerii i choć na początku zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tą fuchę cenię sobie wyzwania jakie przede mną stawia, a także cieszę się z niesamowitego rozwoju firmy, w której się zatrudniłam. Jakkolwiek nie lubiłabym swojej pracy dochodzi w pewnym momencie do tej chwili wytchnienia w zmęczeniu, kiedy mogę zrelaksować się podczas gorącej kąpieli, a wtedy w ruch idą odprężające mnie kosmetyki. Ostatnio dzięki marce Efektima mam przyjemność wypróbować mus myjący do ciała limonka & awokado. I uwaga - po raz kolejny jestem zadowolona z kosmetyku. Aż wstyd, że do ostatniego Meet Beauty markę znałam głównie z nawilżających płatków pod oczy ;)


Mus mocno mnie zaskoczył - zarówno konsystencją jak i zapachem. Zapach należy do tych przyjemnych, aczkolwiek niezidentyfikowanych. Nie pachnie ani limonką, ani awokado, natomiast można w nim wyczuć nutę owocowych słodkości. Aż szkoda, że nie utrzymuje się na ciele po myciu. Kosmetyk pod wpływem ciepła dłoni zmienia się z musu, takiej pianki wręcz w lekki płyn i gładko sunie po ciele delikatnie je oczyszczając. Kosmetyk nie wywołuje u mnie żadnych podrażnień, choć ostatnio jestem na nie zdecydowanie bardziej narażona. Pozostaje więc kwestia jego działania. Dobrze oczyszcza, a robi to w przyjemny sposób, więc strasznie żałuję, że kosmetyk nie jest wydajniejszy albo nie mieści się chociaż w jakiejś buteleczce pod ciśnieniem - może wtedy cieszyłby dłużej? ;) Dobrze się spłukuje i nie pozostawia żadnych tłustych warstewek. Choć nie przesusza skóry, to w moim przypadku po kąpieli wciąż potrzebuję nawilżenia, więc stosuję jakiś balsam czy masełko. Trafia do moich kąpielowych ulubieńców, chętnie wypróbuję również jego siostrę - z ekstraktem z malin i olejem ryżowym.

☑ Warsztaty fotograficzne dla blogerek i influencerek

☑ Warsztaty fotograficzne dla blogerek i influencerek

Głupim jest ten, który nie korzysta z możliwości rozwoju. Nie powinien więc zdziwić Was fakt, że gdy tylko pojawiła się możliwość wzięcia udziału w warsztatach fotograficznych organizowanych przez Martę z bloga Bafavenue w profesjonalnym studiu fotograficznym MarszalStudio nie zastanawiałam się ani chwili. No może czy nie będę zmęczona na warsztatach ciągłą pracą zawodową ;) Szybko zgłosiłam się do Marty, opłaciłam warsztaty i cierpliwie wyczekiwałam terminu. A gdy już nastał 13 kwietnia...


WARSZTATY

W Marszalstudio pojawiła się grupka osób, które były przygotowane by chłonąć wiedzę. Zgrany team fotografów udostępnił nam swoje miejsce pracy.


MarszalStudio - jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc fotografii produktowej w Polsce, które od 7 lat buduje silną pozycję na rynku tworząc lookbooki, packshooty (zdjęcia na białym tle), zdjęcia kompozycyjne oraz zdjęcia reklamowe. Współpracuje z klientami z Polski i z Europy; tworzy zdjęcia dla marek takich jak Make Me Bio, Fitomed, La Mania, Tuszyte, Mennica Polska, Dajar, Timex

Z racji, że były to pierwsze warsztaty w tym miejscu, taki debiut nie do końca wiadomo czego można było się spodziewać. Pewne było jedno - czekała nas teoria i praktyka w zakresie trzech bloków tematycznych: oświetlenie, autoportret i kompozycja. Szybko okazało się, że zespół fotografów był otwarty na różny stopień zaawansowania uczestników szkolenia. Dzielił się z nami cenną wiedzą, kompetentnie i szczegółowo odpowiadał na zadawane przez nas pytania i nawet w chwilach przerwy był do naszej dyspozycji. Na różnych etapach warsztatów pokazywał nam, że każdy może wypracować swój własny styl i poczucie estetyki - nie negował naszych prac, a jedynie doradzał co możemy zrobić, aby wykonać swoją pracę jeszcze lepiej. Praca w naszym przypadku była połączona z zamiłowaniem do kosmetyków - wszak blogerki i influencerki, które pojawiły się na szkoleniu zajmują się szeroko pojętym tematem urody. Stąd też tematy kompozycji zdjęć (np paczek pr) na instagram czy bloga oraz zdjęć makjażu.


ŚWIATŁO I NARZĘDZIA

Pierwszym i najważniejszym blokiem, gdyż spajającym wszystkie inne tematy było ŚWIATŁO oraz NARZĘDZIA. Marta krótko skwitowała temat, że sprawy techniczne powierza w męskie ręce. Zaszczytu dostąpił Marcin Stańczak www.marcinstanczak.pl.


Marcin - fotografuje od ponad 7 lat, specjalizuje się w fotografii ślubnej, która jest jego konikiem, ale ponadto wykonuje również zdjęcia z zakresu fotografii biznesowej, eventowej, sesjach indywidualnych, plenerowych oraz sesjach w studio; prawdziwy pasjonat, który pragnie zatrzymać każdą chwilę na zdjęciu, które pokaże emocje, piękno i naturalność

Marcin omówił z nami temat światła w fotografii. Temat rzeka - zaczęliśmy od najbardziej popularnego i w dodatku darmowego, czyli światła słonecznego. Marcin dawał wskazówki jak osiągnąć  satysfakcjonujące nas cienie na zdjęciach dzięki rozpraszaniu światła np firanką oraz odbijaniu go przy pomocy blendy, którą w domowych warunkach można zastąpić białą kartką, kawałkiem styropianu lub owiniętym folią aluminiową kartonem. Zdradzę Wam malutki fakt z mojej fotografii, że ja wykorzystuję w tym celu białe torebki z długimi uszami z paczek pr - gdybyście odwiedzili mnie w czasie robienia zdjęć na bloga zobaczylibyście mnie z taką torebką założoną na szyję ;) Poruszony został również temat softboxów, lamp błyskowych i innych tematów pokrewnych, które z pewnością są wybawieniem w porze zimowej, kiedy ilość światła jest zbyt mała do wykonania wielu zdjęć potrzebnych na użytek blogowy. Z wykładu Marcina można było wyciągnąć wnioski dotyczące nie tylko zdjęć produktowych, jakie najczęściej pojawiają się na blogach, ale również smaczek dotyczący portretów. Nasz wykładowca zdradził nam sekrety i zalety golden hour czyli czasu kiedy zdjęcia tuż przed zachodem słońca pada idealne, ciepłe światło podkreślające kolor skóry. Pięknie w takim świetle wyglądają sesje ślubne - jestem ich ogromną fanką, a także niektóre krajobrazy. Uważam, że Marcin wykorzystał poświęcony mu czas na tą prelekcję maksymalnie, jednakże sądzę, że zostawił jeszcze wiele smaczków na kolejny raz. Swoją drogą spójrzcie tylko na jego zdjęcia, które udostępnił nam do relacji z warsztatów - rozpoznacie je dzięki świetnemu wykorzystaniu światła - są jasne, czyste, niczym bez skazy. Pozostałe to dzieło Ani, która robiła fotorelację z warsztatów. Moje kadry znajdziecie zapisane w stories na moim instagramie @malenkabloguje.


IDEALNY MAKIJAŻ DO SELFIE

W branży beauty bardzo ważne jest również fotografowanie makijażu. Marta zadbała o odpowiednią prelegentkę, która zdradziła nam wiele wskazówek dotyczących makijażu, który dobrze będzie prezentował się w obiektywie. Naszą prelegentką była Mariola @_wake_up__make_up_.


MARIOLA - wizażystka z pasją, która nie tylko wykonuje makijaże okazjonalne, ale również pracuje przy sesjach zdjęciowych, więc jest prawdziwym geekiem jeśli chodzi o perfekcyjny makijaż w obiektywie

Mariola wykonała przy nas na modelce makijaż demonstracyjny. Podczas swojej pracy omawiała każdą czynność, którą wykonuje, a także  zwracała uwagę na inne aspekty - np problemy cery, któe nie występowały u modelki. Spodobało mi się to podejście - zarówno ona, jak i cały zespół prowadzący warsztaty nie skupiali się na tym co jest tu i teraz - czy to chodzi o modelkę czy o zdjęcie i nie omawiali jak uzyskać taki efekt na konkretnym przykładzie, ale faktycznie dzielili się wiedzą, abyśmy nawet w domowym zaciszu mogły osiągnąć cieszący oko efekt. Mariola dała nam wskazówki dotyczące m.in. mocniejszego konturowania, aby aparat nie 'zjadł' kolorów oraz pokazała jak sprawić by skóra wyglądała na muśniętą słońcem, ale również przedstawiła klasyczne faile takie jak wybielona twarz na zdjęciu (źle dobrany puder), odcinający się podkład (warto by kolor pokrywał się z dekoltem), błyszcząca skóra (zbyt dużo rozświetlacza). Musicie przyznać, że zrobienie dobrego zdjęcia makijażu wymaga sporo pracy, prawda? Z takimi radami już jesteśmy o krok bliżej idealnego kadru.


MAKIJAŻ MINERALNY W FOTOGRAFII

Wiele dziewcząt obecnych na warsztatach jest zafascynowanych kosmetykami naturalnymi, więc Marta sprawiła nam niesamowitą niespodziankę zapraszając wizażystkę marki Annabelle Minerals Annę Strzemecką @anna.maria.makeup.


ANNA - wizażystka marki Annabelle Minerals; kobieta z dużą wiedzą, otwarta na nowe - to ona jako jedna z niewielu osób wybierała dla nas kolory rozświetlaczy, które AM właśnie wypuściło na rynek; możecie spotkać ją w salonie firmowym, a także na targach kosmetycznych czy eventach

Ania nie miała przygotowanej modelki, więc bardzo chętnie się do niej zgłosiłam - ba, nawet pamiętała jaki kolor podkładu używam :D Wykonując mój makijaż zdradzała wiele przydatnych trików dotyczących choćby aplikowania kosmetyków oraz możliwości ich wykorzystania na wielu gruntach. Od Ani dowiedzieć się można było o rodzajach wykończeń podkładów (rozświetlający/matujący/kryjący), a także porównała rodzaje pędzli, od których zależny jest uzyskiwany poziom krycia. Uczuliła nas na to, że lepiej nie aplikować ich korektorów pod oczy ze względu na mocne działanie wysuszające, które sprawdzi się na punktowe zmiany i przyśpieszy ich gojenie, a także podpowiedziała, że brak bronzera w ofercie można zniwelować stosując ciemniejszy podkład, który również sprawdzi się wyśmienicie. Przedstawiła wielofunkcyjność kosmetyków - możliwość wykorzystania cienia Vanilla do ukrycia cieni pod oczami, możliwość zmieszania cienia z wodą, aby uzyskać eyeliner w wybranym kolorze lub podkładu z kremem w celu uzyskania kremu BB, a róż w połączeniu z wazeliną/balsamem do ust da błyszczyk. Masa wskazówek prawda? A w tym czasie powstawał mój makijaż, który nie dość, że świetnie wyglądał na zdjęciach to jeszcze odznaczał się świetną trwałością.


ĆWICZENIA

Nawet najwspanialsze wykłady i prelekcje potrafią nieco znużyć, a żeby tego uniknąć przewidziano czas na ćwiczenia z wykorzystaniem blend, lamp oraz produktów kosmetycznych, które otrzymaliśmy od sponsorów. W tej chwili udostępniono nam akcesoria i potrzebne sprzęty, abyśmy dały popis fotograficzny. Dzięki blendom w różnych kolorach mogłyśmy nauczyć się modelować twarz światłem, przy lampie pierścieniowej uzyskać piękny efekt angel eyes, a kolejna lampa.. a to za chwilę ;)


KOMPOZYCJA

Kompozycja zdjęcia to temat bardzo indywidualny, mocno związany z poczuciem estetyki, które każdy ma inne. Tego tematu podjęła się organizatorka warsztatów, czyli Marta bafavenue.pl.


Marta - fotograf, blogerka, matka; szalenie zaangażowana w swoją pracę, pozytywna osoba, która podjęła się trudu zorganizowania warsztatów w topowym studiu dla blogerek i influencerek w swojej kategorii

Organizatorka warsztatów, która podjęła się tego bloku nie chciała ingerować w nasz zamysł, więc przedstawiła nam kilka zasad, które sama wypracowała i jest przekonana, że ułatwią nam eksponowanie głównego tematu zdjęcia. Omówiła z nami w jaki sposób uzyskała pewne efekty na zdjęciach zdradzając nam kulisy świetnego kadru. Podkreślała, aby bawić się fotografią - korzystać z różnych kolorów teł, rozmaitych faktur - przedstawiła nam, że idealnym tłem może być choćby ściereczka kuchenna, a wszystko przecież zależy od nas. Na koniec przygotowała dla nas kolejną aktywną część, czyli ćwiczenia w tworzeniu kompozycji z kosmetykami od partnerów wydarzenia oraz fotografowaniu ich w trudnym, ostrym świetle, które ma pewną zaletę - pozwala nadać zdjęciu efektu 3D.


Kończąc mój wywód warto było wziąć udział w warsztatach - powtórzyłam i utrwaliłam swoją wiedzę, miałam czas na wykonanie kilku, kilkunastu zdjęć, spotkałam znajome twarze, ale również poznałam kilka nowych osób. Ponadto Marta zadbała o produkty kosmetyczne do zdjęć, a więc i nowości do testowania dla nas wszystkich. Partnerami warsztatów zostało: Wydawnictwo Helion, Annabelle Minerals, Tołpa, Vita Liberata, Nuev, Sampure Minerals, Jardin, O!Figa i L'biotica.
PS. W tym wpisie nie ma moich zdjęć - fotografie wykonał Marcin Stańczak - te jasne, wspominałam Wam o tym na początku wpisu oraz @hania_smir.

Na koniec wrzucam zdjęcie grupowe (od lewej): Marta - organizatorka, Marcin Stańczak, Weronika (MaliNaila), Agata (Freewolność), Ula (Kosmetyczny Świat Uli), Ewelina (Revelkove Love), Ola (@ja_ola), Gosia (Blond Hair Affair), Aneta (CosmetiCosmos), Sabina (Okiem Marzycielki), Sylwia (Czokomorena), ja, Diana (Naturale), Marta (Marta Sielska) oraz Magda (Racja Pielęgnacja).


Copyright © 2014 Maleńka bloguje , Blogger