Jak zmieniłam stan moich skórek?

Jak zmieniłam stan moich skórek?

Od kiedy pamiętam moje paznokcie były cienkie i giętkie - tak, gdy urosły dłuższe mogłam je wyginać w różne strony. Później nastał mroczny etap - strasznie suche paznokcie, które notorycznie się rozdwajały, łamały i nie było nawet szansy by je zapuścić. Dodatkowym problemem były wiecznie przesuszone skórki przy paznokciach.
Próbowałam wielu odżywek, lecz ciężko było o długofalowe efekty. Sporo czytałam o olejowaniu paznokci, a później na salonach pojawiło się regenerujące serum do paznokci Evree. Miałam je w planach zakupić - wszak z innych kosmetyków z tej serii byłam zadowolona (krem do rąk, balsam do ciałą), lecz ostatecznie kosmetyk wpadł do mnie wraz z wrześniowym shinyboxem. Od tamtego czasu sporo się zmieniło ;)

Opakowanie
Serum otrzymujemy w biało-czerwonej, matowej, zakręcanej tubce z pędzelkiem. Dzięki takiej formie możemy bez problemu i zatłuszczania wszystkiego wokół zaaplikować kosmetyk na paznokcie oraz skórki wokół nich. Całość dodatkowo umieszczona została we wręcz neonowym kartoniku, który na pewno zwróci Waszą uwagę na drogeryjnej półce. To właśnie na nim znajdziemy wszystkie informacje dotyczące produktu, przeznaczenia, sposobu stosowania czy składu.

Działanie
Dzięki zbawiennym właściwościom olejków w składzie moje paznokcie poprawiły swój stan - nie były już suche jak wiór, choć do ideału jeszcze nieco im brakowało. Niestety taki jest minus, gdy odżywianie nie jest w formie bazy pod lakier, a można nakładać go jedynie na goły paznokieć, gdy lubi się pomalowane.. Trzeba jednak przyznać, że używałam go kilka, nieregularnych razy tygodniowo. Mimo, iż nie stosowałam go codziennie, muszę przyznać, że sama aplikacja jest przyjemna nie tylko ze względu na wygodną tubkę, ale również delikatny i nieco słodki zapach kosmetyku.
Natomiast z działania na skórki jestem bardzo zadowolona - skórki wokół paznokci są nawilżone, wyglądają estetycznie. Nie odstają ani nie zadzierają się jak wcześniej, w końcu mogę pokazywąć bez wstydu dłonie, gdy ktoś podziwia lakier.

A Wy jak pielęgnujecie swoje paznokcie i skórki? :)
Isana melon&gruszka, czyli coś więcej niż zwykły żel pod prysznic

Isana melon&gruszka, czyli coś więcej niż zwykły żel pod prysznic

Dzięki Wam na blogach poznałam żele pod prysznic Isana i zastanawiałam się, dlaczego tak długo ich unikałam, skoro to całkiem przyzwoita jakość w niskiej cenie. Póki co żaden mnie nie zawiódł, a dalsze eksperymenty wciąż mnie zaskakują, tak jak dziś zrobił to żel pod prysznic melon & gruszka z perełkami zawierającymi olejek pielęgnacyjny. Jeśli jesteście ciekawi mojej opinii na temat tego niepozornego produktu, koniecznie czytajcie dalej.

Opakowanie
Żel dostajemy w 300ml przeźroczystej buteleczce (typowej dla całej gamy żeli pod prysznic marki), która ułatwia nam kontrolę zużycia oraz pokazuje energetyzujący kolor kosmetyku - mnie to przekonuje. Zamknięcie niczym się nie wyróżnia - zwyczajnie na klik w kolorze dopasowanym do kosmetyku. Jako jeden z niewielu kosmetyków Isany w Rossmannie nie jest opatrzony etykietą z opisem produktu w naszym rodzimym języku.

Zapach i konsystencja
Energetyzujący pomarańczowy pod względem koloru żel ma również dość standardową konsystencję - żelową, ale nie wyróżniającą się na tle podobnych kosmetyków Isany. Jedyną różnicą są zawieszone w nim perełki,w  których znajduje się olejek rycynowy.
Zapach jest sporym atutem kosmetyku - świeży, lekki i apetyczny. Mnie oczywiście kupuje - lubię takie owocowe aromaty, a gruszka na tle melona.. super! ;)

Działanie
Tutaj również wypada przyzwoicie - dobrze oczyszcza, a jednocześnie pielęgnuje i nawilża skórę. Uważam, że to świetny patent na szybki prysznic i brak czasu po nim na balsamowanie ciała. Może nie jest idealnie, ale lepiej niż po zwykłym żelu. Zwykle do mycia używam myjki, która we współpracy z nim wytwarza również delikatną pianę.

Nie będę ukrywać, że teraz czaję się na olejek pod prysznic Isany, czyli teoretycznie jeszcze bardziej zaawansowaną formę pielęgnacji w oczyszczaniu ciała. Ktoś może wie jak się spisuje? :)
Relacja z warsztatów Remington na Meet Beauty

Relacja z warsztatów Remington na Meet Beauty

Dzisiaj przychodzę do Was z kolejną relacją warsztatów podczas Meet Beauty. Dotychczas ukazał się obszerny opis warsztatów foto organizowanych przez markę Olympus, tym razem stawiam na panel włosowy, czyli warsztaty Remington. Od razu mogę powiedzieć, że na temat tych warsztatów słyszałam mnóstwo podzielonych opinii - mam nadzieję, że tym wpisem ukażę Wam warsztaty nieco innym okiem.

Z pewnością nie tylko ja widząc harmonogram i zaznaczony w nim panel włosowy, a przy zapisach mistyczne wręcz słowo 'warsztaty', spodziewałam się, że uczestnicy będą mogli nabrać wprawy w stylizacji włosów czy układaniu fryzur przy pomocy urządzeń Remingtona. Na sobie, koleżance obok, a najchętniej na modelce. A jak to wyglądało w praktyce?

W praktyce wyglądało to do pewnego momentu czysto teoretycznie - prezentacja marki oraz omówienie po kolei każdego produktu z nowej serii PROtect, a także słowo o szczotkach i maszynce do strzyżenia Vacuum. 
Ale zaraz zaraz o co tyle szumu?
Otóż każdy produkt spod szyldu PROtect w swoją ceramiczną powłokę ma wtopione 3 substancje ważne w pielęgnacji włosów, czyli keratynę, olejek arganowy oraz makadamia. Dzięki temu stylizacja włosów ma nie tylko wymiar upiększający, ale również pielęgnacyjny - włosy stają się nawilżone i błyszczące.
Ponadto produkty zostały poddane testom i na ich podstawie uzyskano wyniki stanowiące, że ta seria wykonuje o przeszło 60% mniej krzywdy włosom oraz czas utrzymywania się fyzury jest dłuższy niż po użyciu konkurencyjnych produktów.
Oprócz takich suchych faktów zachęcają również inne zalety jak szybkie, dosłownie kilkunastosekundowe nagrzewanie się, cyfrowe wyświetlacze w lokówce i prostownicy, uniwersalne wyłączenie, obrotowy kabel dla wygody oraz odporne na ciepło etui w przypadku lokówki, a także zmienne ustawienia temperatury dla prostownicy i suszarki, oraz zwiększona moc w suszarce (osiągi dla takiej 2400W przy obecnej mocy 2100W, co oprócz skuteczności skutkuje również mniejszym poborem prądu).
A jeśli ktoś dalej się waha, to niech przyjrzy się designowi, kolorystyce, czy zerknie na lekkość produktów - myślę, że gama PROtect szybko znajdzie swoich fanów.

Druga część warsztatów to już bardziej część praktyczna, w której stylista fryzur Daniel Kuczaj dzielił się swoim doświadczeniem oraz spostrzeżeniami dotyczącymi produktów Remingtona, które były gwiazdkami podczas tego panelu. W tym momencie każdy uczestnik mógł zobaczyć co w stanie są zdziałać na włosach dane produkty i muszę przyznać, że po tym co zobaczyłam, moja stara prostownica chyba powinna przejść na emeryturę ;)

Podczas każdego pokazu na włosach modelki wybranej z grona uczestników Daniel wykonywał prawdziwą metamorfozę. Podpowiadał jak pielęgnować włosy i co robić, by wyglądały po prostu lepiej. Nie da się też ukryć, że chwilę po tym jak wziął je w ręce od razu podpytywał co było z nimi robione i oczywiście w żadnym wypadku się nie mylił.

Pokazy wywołały zadowolenie wśród pań, które wciąż szukają dobrego fryzjera i stylisty - szybkie i rzeczowe podejście Daniela dało nam do zrozumienia, że facet po prostu zna się na rzeczy i niejedna z nas powierzyłaby mu swoje włosy w opiekę. Nie oszukujmy się, ale niezadowolenie też się pojawiło. Czemu? Bo czasu było zbyt mało by każda z nas miała szansę przetestować produkty na swoich włosach, a i tak warsztaty się przedłużały.

Co sądzę o warsztatach?

Jestem zaciekawiona nową serią i nie ukrywam, że pokaz stylisty zrobił na mnie wrażenie. Głównie pod tym względem, że zna się na tym co robi i wie czego potrzebują włosy Polek. Poza tym nie ma co ukrywać - jeśli stoję przed wyborem produktu do stylizacji włosów, to najbardziej przekonują mnie efekty jakie można nimi uzyskać. Także wiecie, lokówkę Remingtona, którą kupiłam w zeszłym roku, wybrałam na podstawie własnej wiedzy produktowej (wtedy pracowałam jeszcze w elektromarkecie) oraz właśnie filmów i zdjęć, na których mogłam zobaczyć jak się nią pracuje oraz efekty po zabiegu.
Druga sprawa to informacja o produktach - niektórym się to nie podobało, bo to samo można rzekomo wyczytać z opakowania w sklepie. Z jednej strony prawda, jednak czasem gdy wahacie się nad powiedzmy 2-3 modelami podchodzi do Was sprzedawca. I co wtedy? Albo podpowie Wam jak ktoś zaufany, albo doradzi produkt, który w danym momencie ma być wypychany z magazynów (no bo skoro i tak się nad nim zastanawiałaś..). Dzięki takiej krótkiej teorii masz już chociaż pojęcie na co zwrócić uwagę przy zakupie nowego produktu.
Cieszę się również, że otrzymaliśmy najnowsze katalogi produktowe - zastanawiam się nad pewnym zakupem, a niestety nie w każdym sklepie są dostępne ulotki, które później można jeszcze na spokojnie przewertować w domu. Okej, są internety, ale gdy na kilku stronach czytamy właściwości produktu.. to nie to samo co w jednym miejscu - wtedy brakuje niejakiej spójności.

Plus dla marki jako organizatora panelu - wspomniałam Wam o niezadowoleniu uczestników z powodu teoretycznego wymiaru warsztatów, braku możliwości przetestowania produktów czy przedłużania się panelu. Marka w odpowiedzi na oceny uczestników, chciała poprawić swój wizerunek i zorganizowała dodatkowy konkurs, w którym do wygrania było 30 produktów z serii PROtect (po 10 każdego rodzaju), czyż to nie świetna rekompensata na kręcenie nosem?
Aż żałuję, że przegapiłam termin zgłoszenia - moja historia uzależnienia od suszarki i wręcz zasypiania z nią może urzekłaby jury i miałbym szansę na testy. Ale cóż, za gapowe się płaci ;)

Jak widzicie, wrażenia z warsztatów Remingtona są podzielone - ja jestem zadowolona, a Ty?
Zdjęcia pochodzą z profilu Meet Beauty
Wpis bierze udział w konkursie Gotowi z Remingtonem.
Dr.Organic - orzeźwiający żel do mycia twarzy

Dr.Organic - orzeźwiający żel do mycia twarzy

Nawet już nie pamiętam od kiedy nie potrafię się obejść bez żelu do mycia twarzy w codziennej pielęgnacji. Porządne oczyszczenie to coś, bez czego moja skłonna do niespodzianek cera nie może się obejść. Mam już swojego niewątpliwego ulubieńca, jednak wciąż lubię wypróbowywać nowe kosmetyki. Przyznam, że ten żel poznałam całkiem przez przypadek. Otóż robiłam zamówienie na Goodies, zauważyłam zakładkę z kosmetykami do pielęgnacji twarzy i wtedy sobie uświadomiłam. że kończy mi się żel, a nie wiem gdzie posiałam jego następcę, więc do koszyka wpadł organiczny żel do mycia twarzy drzewo herbaciane Dr. Organic.


Opakowanie, konsystencja i zapach
Żel znajduje się w 200ml tubce (warta ok. 30zł), która dodatkowo zapakowana była jeszcze w kartonik, na którym znajdziemy informację o produkcie. Grafika przyjemna - prosta, bez przesady, sprawia wrażenie świeżej. Jeśli chodzi o otwór - to przyznam, że spory nie jest, więc niby dawkować nie powinien wiele. Jednak przy mocniejszym naciśnięciu tubki tutaj są już schody - nie raz wylałam na dłoń więcej żelu, niż potrzebowałam.
Na tej podstawie możecie się już domyślić, że żel do bardzo gęstych nie należy, jest raczej z tych nieco lejących się. O ile ta wada może go skreślić u wielu osób, to myślę, że zapach namnoży mu tyle samo fanów. Jeśli chodzi o mycie twarzy z rana, to zapach stawia mnie na nogi. Pobudzający może nie jest, ale świeżość i rześkość gwarantowana. Wyczuwam w nim herbaciane nuty, jednak z mocną dawką cytrusów, na tle których najbardziej wysuwa się nieco kwaśna cytryna.

Skład
Według producenta jest świetny w codziennej pielęgnacji cery tłustej, mieszanej oraz trądzikowej (czyli coś dla mnie!). Odznacza się sporą naturalnością w składzie, co głównie przykuło moją uwagę.
Już od samego początku widnieją dobra naturalne w postaci ekstraktu z aloesu, masła shea, mocznika, czy obecności licznych olejków. Znajdziemy tu takie jak z drzewa herbacianego, cytryny, czerwonej mandarynki, grapefruita, bergamotki i drzewa cedrowego. Można powiedzieć, że to nie główne źródło nawilżenia w pielęgnacji, ale dobrze budować ją już na etapie oczyszczania.

Działanie
Żel dobrze się pieni i bez problemu oczyszcza cerę - czy to rano, czy wieczorem z resztek makijażu. Podczas jego użytkowania nie pojawiły się żadne niespodzianki na twarzy (nie licząc tych, które nawiedzają mnie przed tymi dniami), więc antybakteryjne obietnice producenta mogę zaakceptować. Ważne jest dla mnie również to, że żel nie pozostawia nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia na twarzy, z którym nie raz miałam już do czynienia oraz, że nie wysusza. Tutaj rzekłabym nawet, że gdy zdarzało mi się zapomnieć o kremie, to nie było przykrej niespodzianki - może to zasługa bogatego, mającego zapewnić nawilżenie składu? :)

Wiele plusów przemawia na jego korzyść, a po kilku próbach wydobycia go, wiadomo jak nacisnąć tubkę, by wydostać odpowiednią ilość kosmetyku. Niestety ciężko określić, ile go zostało - wszak tubka przejrzysta nie jest, jednak zdaję sobie sprawę, że jest go mniej niż połowa. Pozytywne zaskoczenie zachęca mnie do kolejnego eksperymentu z nowym żelem - może ktoś mi coś poleci? :)
Konturowanie w Sephorze - czy warto?

Konturowanie w Sephorze - czy warto?

Konturowanie to ostatnio jeden z topowych tematów poruszanych w makijażowym świecie. Blogerki i vlogerki są na bieżąco z coraz to nowszymi kosmetykami, którymi można wymodelować twarz tak jak Kardiashanki. Modę na optycznie doskonalsze rysy twarzy (niezastąpione zwłaszcza przy sesjach zdjęciowych) przejmują wszelkie wizażystki, również te, w wiodących drogeriach i perfumeriach. Jedną z nich jest Sephora, którą mogłam pod tym kątem wypróbować. Jakie są tajniki konturowania i czy spełniły one moje wymagania?

W celu skorzystania z oferty Konturowanie zaawansowane (30 min/ 49 zł) udałam się do Sephory w Galerii Handlowej Auchan Łomianki. Tam zajęła się mną p. Marta, która nie tylko po kolei tłumaczyła mi etapy konturowania, ale również spontanicznie zagadywała, dzięki czemu czas spędziłam w miłej atmosferze.
Jeśli chcecie, możecie również skorzystać z bezpłatnej porady dotyczącej konturowania - są to co prawda podstawy, ale myślę, że jeśli jesteście świeże w temacie to warto zdobyć jakąkolwiek wiedzę, a z kolei zaawansowane osoby usystematyzują swoją wiedzę.

Przygotowanie cery do konturowania
Zaczęło się od kosmetycznego wywiadu, czyli jaką pielęgnację twarzy stosuję oraz jaki makijaż najczęściej wykonuję. Potem, gdy już p. Marta wiedziała jak zachowuje się moja cera w ciągu dnia, dobrała kosmetyki pielęgnacyjne oraz kolorowe, aby zacząć makijaż.
Najpierw obowiązkowy punkt, czyli demakijaż. Jedyne co pozostało to kreski na powiecie, gdyż nie był to makijaż okazjonalny, a taki skupiający się właśnie na konturowanie. Kolejne kroki to pielęgnacja - serum, krem - sami wiecie, i wreszcie nałożenie podkładu oraz korektora, które rozpoczynały wyczekiwaną zabawę.

Aplikacja sztyftu rozświetlającego i brązującego oraz aplikacja konsystencji mokrej
Pogłębienie efektu bronzerem w kamieniu i wzmocnienie rozświetlacza
Cały fenomen konturowania polega na tym, by poprzez odpowiednie odcienie sztyftów wymodelować twarz - nadać jej smuklejszy owal, wyraźne kości policzkowe czy optycznie pomniejszyć nos. Podczas aplikacji wizażystka tłumaczyła jakie kroki właśnie wykonuje, abym bez problemu mogła sama zabawić się w konturowanie.
Zaletą konturowania 'na mokro', a dopiero później bronzerem w kamieniu jest trwałość - taki makijaż utrzymuje się dłużej. Coś na zasadzie kolejności kremu, podkładu i pudru w codziennym makijażu. Obydwa stopnie konturowania można pogłębiać - dzięki temu można osiągnąć zamierzony efekt - makijaż codzienny, wieczorowy czy wręcz teatralny, do sesji zdjęciowych.

Jak konturujemy?
Ściągawek w odmętach internetu jest wiele - jedną macie już teraz na mnie oraz tablicy z Sephory.
Rozświetlamy czoło - tuż od brwi, czubek nosa, łuk kupidyna i środek brody oraz kości policzkowe. Bronzerem natomiast traktujemy czoło tuż przy włosach oraz 'brzegi' twarzy (aby nadać ładnego owalu twarzy), płatki nosa oraz obszar tuż pod kościami policzkowymi - dzięki temu nasze kości zyskają wyrazistości.

Najważniejsze.. Czy jestem zadowolona?

Przyznam otwarcie, że tak. Wizyta w Sephorze pokazała mi, że to nie jest wale takie trudne, a i dodatkowych kosmetyków też nie potrzeba wiele. Psst na tą chwilę brakuje mi kosmetyków do konturu na mokro.
Oprócz nauki (p. Marta po pierwszej połowie twarzy i na koniec przepytała mnie co zapamiętałam), była to również świetna okazja do zapoznania się z kosmetykami dostępnymi w Sephorze - dzięki temu, że miałam okazję je na sobie nosić, od razu przekonałam się czy na dłuższą metę byłyby dla mnie dobre.

Zdjęcie efektów 'po' konturowaniu wrzucałam również na mój instragram TUTAJ. Przy okazji zachęcam Was do śledzenia mojego profilu w tym serwisie, tam jestem obecna częściej :)
Relacja z warsztatów Olympus na Meet Beauty

Relacja z warsztatów Olympus na Meet Beauty

Nie da się ukryć, że najgorętszym wydarzeniem października w polskiej blogosferze kosmetycznej była niewątpliwe konferencja Meet Beauty. Pierwsze tego typu wydarzenie w naszym kraju, na tak dużą skalę. Ograniczona liczba miejsc i stopniowo ujawniane niespodzianki, jakie miały nas spotkać tylko podgrzewały atmosferę. Myślę, że gdy ujawniono co zostało dla nas przygotowane, największym zainteresowaniem cieszyły się warsztaty FOTO przygotowane przez markę Olympus, które miało poprowadzić rodzeństwo fotografów ze znanego bloga dr5000.com. W dniu zapisów przygotowane raptem 30 elitarnych miejsc rozeszło się w mgnieniu oka. Miałam to szczęście.. i się załapałam ;)

Przyznam, że nie widziałam czego konkretnie się spodziewać po tych warsztatach. Widziałam, że ciężko będzie ogarnąć grupę blogerów, którzy pracują na różnych sprzętach (telefony, cyfrówki, lustrzanki) o różnym stopniu zaawansowania. Muszę przyznać, że Diana i Rafał podeszli do tematu bardzo profesjonalnie, ale na luzie. Ale zacznijmy od początku..

Pierwsze były wykłady, na których niestety nie mogłam być - pokrywały mi się z innymi warsztatami, jednak wierzę, że nie straciłam wiele. W końcu prowadzący na wstępie warsztatów opowiedzieli w skrócie czego dotyczyła prelekcja - specjalnie dla tych, którzy jak ja nie mogli uczestniczyć w tej formie zajęć.

Warsztaty zostały zaplanowane na 3 godziny, które miała dzielić przerwa obiadowa. Gdyby nie to, że uczestnicy po wielu godzinach konferencji byli głodni, warsztaty mogłyby trwać nawet bez niej. Diana i Rafał opowiadali o fotografii i jej tajnikach z wielkim entuzjazmem, widać, że w temacie czują się jak ryby w wodzie. Gdyby czasem byli przy mnie, gdy zdjęcie jakiegoś produktu kompletnie mi się nie udaje, na pewno nawet bym się nie zawahała czy jest szansa, aby wyszło.

Dużą zaletą przygotowanych warsztatów była możliwość pracy na sprzęcie Olympusa. Bardzo dawno nie miałam okazji fotografować tymi aparatami. Obecnie korzystam z innego aparatu, a Olympusa pamiętam jeszcze z mojej pierwszej cyfrówki, którą dobrze wspominam. Muszę przyznać, że technika poszła o wiele na przód. Aparaty nie należą do ciężkich, a możliwości mają porównywalne z innymi, również wiodącymi markami.

Przejdźmy do wartości merytorycznej warsztatów. Poziom, na ile było to możliwe, był dostosowany do wszystkich uczestników. Tym jednak, którzy nie nadążali pomagały osoby siedzące po sąsiedzku lub sami prowadzący. Prelegenci omówili z nami wszystkie tryby manualne w aparatach - na co mamy wpływ przy danym ustawieniu, jak możemy wykrzesać lepszą jakość poprzez konkretne parametry. Oczywiście każde zmienne mogliśmy testować pstrykając zdjęcia, niestety w powietrzu. O wiele bardziej wolałabym, abyśmy mieli okazję robić zdjęcia czemuś konkretnemu, jednak wprawne oko było w stanie wyłapać, że więcej będzie można zauważyć robiąc zdjęcie krzesła czy własnej torebki niż sufitu.

Oprócz tego, co jak stwierdzili, można nauczyć się z instrukcji obsługi aparatu, warto znaleźć w sobie pewną wrażliwość na estetykę zdjęć oraz chęć tworzenia. Nieoceniona będzie również kreatywność, która nie raz się przydaje np w przypadku problemu z doświetleniem zdjęć, na który sprzedano nam prosty patent. Najlepiej by się tu zdała profesjonalna blenda, którą możemy zastąpić kawałkiem białego brystolu - tak taniego i łatwo dostępnego w sklepie papierniczym. Udowodnili nam też przykładowymi zdjęciami ze swego portfolio, że z takich kół ratunkowych korzystają również profesjonaliści.

W końcu nadszedł też moment, w którym omawiali z nami fotografię produktową, którą się zajmujemy tworząc recenzje kosmetyków na blogach. Opowiedzieli nam, jak doświetlić zdjęcie, sprawić, by coś było lepiej widoczne na zdjęciu (słynny przykład z przyklejeniem kawałka białego papieru do pustej buteleczki po perfumach) a także jak doborem tła sprawić, aby dany produkt przez odbiorcę zdjęcia był postrzegany jako bardziej luksusowy. Cenne wskazówki jak omiecenie pędzlem produktu, na którym osiada kurz czy założenie bawełnianych rękawiczek w przypadku tego, na którym zostają ślady palców również były dla nas mile widziane.

Co najbardziej podobało mi się w warsztatach?
  • To, że nie było to drętwe tłumaczenie, że na zrobienie dobrego zdjęcia są konkretne ustawienia i parametry. Diana i Rafał starali się nam udowodnić, że nawet jeśli złamiemy kultywowane kompozycje zdjęć czy zasady (np robić zdjęcie ze światłem, nie pod), wciąż jest szansa, że zrobimy dobre zdjęcie. A posiadanie dobrego sprzętu wcale nie musi świadczyć, jesteśmy fotografami.
  • Mimo, że warsztaty zostały stworzone dla konkretnej marki, cieszę się, że nie było również namawiania, żeby korzystać właśnie z ich aparatów. Prowadzący podkreślali, że to kwestia dopasowania i wygody - komuś będzie wygodniej pracować właśnie na Olympusie, ale dla kogoś wygodniejszy będzie w obsłudze aparat innego producenta.
  • Odpowiedzi na pytania. Prowadzący po tym, co mieli do powiedzenia nie zbyli nas, ale cały czas zaznaczali, że są tu dla nas i aby w każdym momencie zadawać pytania.
  • Miłe było również to, że Diana i Rafał zapoznali się z fotografią na naszych blogach. Dzięki temu wyłapali nasze błędy, na których mogli się skupić, aby jak najwięcej nas nauczyć.
Zdjęcia pochodzą z profilu Meet Beauty.
Wpis bierze udział w konkursie Relacja z warsztatów FOTO na Meet Beauty.
Copyright © 2014 Maleńka bloguje , Blogger