• Mokosh •  Brązujący balsam do ciała pomarańcza z cynamonem

• Mokosh • Brązujący balsam do ciała pomarańcza z cynamonem

Maj to czas, kiedy coraz częściej na ulicę wychodzi atrybut kobiecości - zgrabne, odsłonięte nogi. Początek sezonu jest dla mnie zwykle nieco krępujący - blade po zimie nogi wyglądają średnio, ale  moja skóra na szczęście szybko łapie opaleniznę. Tej wiosny udało mi się sprawdzić na sobie balsam brązujący o naturalnym składzie naszej rodzimej marki i szczerze polecę go każdemu bladziochowi. Z pewnością zapytacie dlaczego, jednak odpowiedź znajdziecie dopiero w dalszej części wpisu.


Wszelkiego rodzaju produkty samoopalające mimo postępów w kosmetyce kojarzą się zwykle ze smrodkiem, zaciekami i brudnymi dłońmi. Mokosh udowadnia, że nie musi tak być. Pokazuje, że kosmetyk może być odpowiedni dla kobiet w ciąży, być vege i vegan w dodatku stworzonych z  surowców organicznych najwyższej jakości z poszanowaniem etyki. Nic dziwnego, że balsam otrzymał liczne nagrody (laureat InStyle Best Beauty Buys, Qltowy Koncept 2018) i został bestsellerem marki z mnóstwem pozytywnych opinii - w tym mojej.

Balsam powstaje w Polsce, w niewielkiej miejscowości pod Warszawą, niedaleko mojego domu, natomiast Wy jako konsumenci możecie trafić na nie w dobrych salonach SPA, na jednym z najbardziej rozchwytywanych stoisk podczas targów kosmetycznych np Ekocuda, w popularnej drogerii Kontigo, sklepie online oraz za granicą [m.in. Szwecja (pod nazwą Fruesh Cosmetics), Niemcy, Rosja].

Marka utrzymuje wysoki poziom na każdym gruncie - naturalny skład, opakowania, które można poddać recyklingowi czy ponownemu użyciu. Balsam otrzymujemy w szklanym zakręcanym słoiczku. Z pewnością będziecie również zachwyceni zapachami ich produktów - pachną wyraziście, ale nie sztucznie. Ten produkt pachnie pomarańczą z cynamonem - ma zapach wręcz orientalny, choć niektórzy wyczują w nim radość świąt i bożonarodzeniowych wypieków. Jedyny minus dla mnie to brak lżejszego zapachu na okres letni - na tą chwilę nie wyobrażam sobie używać go powiedzmy w połowie lipca podczas upałów od rana do wieczora. Widziałaby mi się wersja melon z ogórkiem jak w innej ich linii kosmetyków lub nowa w rodzinie marakuja. 



Balsam ma lekką, choć bogatą w oleje formułę. Dobrze nawilża, szybko się wchłania, więc osoby unikające rytuałów smarowania ciała będą pozytywnie zaskoczone. Głównie używam go wieczorem po kąpieli z peelingiem, wtedy efekty, jakie nim osiągam są najlepsze. Moja skóra jest odżywiona, nie swędzi ani nie wykazuje innych podrażnień, a przy okazji rano wstaję z poprawioną karnacją. Skóra ładnie ciemnieje, a ten efekt można potęgować kolejną dawką balsamu bez narażania się na promieniowanie UV.

Uprzedzając pytania - nie, balsam nie pozostawia żadnych zacieków ani brzydkich plam nawet na dłoniach, którymi nanoszę produkt - oczywiście pod warunkiem dostosowania się do zalecenia o umyciu dłoni po aplikacji. Sprawdziłam go również na świeżo ogolonych nogach - nic nie piekło, balsam ukoił skórę, jednak stało się to co zwykle - nieco ściemniała mi okolica przy mieszkach włosowych, wyglądałam jakbym miała ciemne kropki na skórze - 'usterka' typowa dla wszystkich tego rodzaju produktach. Poza tym ten balsam jest genialny! Po dwóch aplikacjach koleżanka z pracy nie mogła się nadziwić jak się opaliłam.. i nie wierzyła, że to zasługa balsamu do ciała! ;)


Używacie produktów brązujących?
Znacie ten produkt czy macie w zanadrzu inne?
• YANKEE CANDLE •  Cafe al fresco

• YANKEE CANDLE • Cafe al fresco

Bardzo dawno już nie paliłam wosków, ale podczas sprzątania z szufladki z moimi zapachowymi perełkami wygrzebałam wosk Cafe al fresco - i od razu pomyślałam, że jest to zapach, za którym w jakiś sposób tęsknię podczas obecnych obostrzeń. Brakuje mi popołudniowych spotkań z przyjaciółką w naszej ulubionej kawiarni przy kawie i ciastku. Brakuje mi także długich spacerów z narzeczonym po warszawskiej starówce, które na ogół kończyliśmy w Telimenie wybierając stolik na zewnątrz, aby móc popatrzeć na ludzi, posłuchać muzyki ulicznej, w której niektórzy zdradzają swój talent..


Cafe al fresco zapewnił mi powrót do tych chwil. Aromat kawy z karmelem i cynamonem przy zmrużonych oczach przeniósł mnie do tych chwil, kiedy czekałam po drugiej stronie lady i odbierając kawę podziwiałam latte art w moim kubku. Jeśli tak jak ja chcecie poczuć słodycz i przyprawy w aromatycznym wosku (22g) - odsyłam Was na Goodies.
25 NATURALNYCH MAREK KOSMETYCZNYCH + BONUS - AKCESORIA #wspierampolskiemarki

25 NATURALNYCH MAREK KOSMETYCZNYCH + BONUS - AKCESORIA #wspierampolskiemarki

Wszyscy znamy popularne marki, wielkie kolosy przemysłu kosmetycznego, które są dostępne na każdym kroku - w sklepie, w drogerii, a także online. One przetrwają obecną sytuację, a jak będzie z niewielkimi, naturalnymi manufakturami?
Do napisania tego wpisu zainspirowały mnie weekendowe targi kosmetyków naturalnych online. Tak, kilkanaście marek zmobilizowało się do zadowolenia swoich klientów i obdarowaniu ich targowymi rabatami w swoich sklepach online w ramach Ekocudów oraz kolejno Ekotyków. Dzisiaj to ja chcę wyjść im na przeciw i przedstawić Wam naturalne marki, których być może jeszcze nie znacie. Będzie to subiektywny spis marek, które powinniście znać.  



ALOESOVE

Jedno z dzieci marki-matki SYLVECO. Kosmetyki bazujące na aloesie pochodzącym z ekologicznych upraw. Przeznaczone głównie dla cer potrzebujących porządnej dawki nawilżenia, a wszystko w przystępnych cenach.

ANNABELLE MINERALS

Pierwsza mineralna kolorówka z którą miałam do czynienia. Używam już kolejnego słoiczka ich podkładu, kupuję kolejne pędzle oraz inne produkty (cienie, rozświetlacze). Miałam okazję spotkać się z przedstawicielami marki na targach, w salonie firmowym w Warszawie, a także na blogerskich eventach. Zawsze spotykałam się z pełnym profesjonalizmem i uśmiechem.

ANWEN

Anwen zostało założone przez Anię, która stała się mentorką wszystkich dziewczyn, które podjęły walkę o piękne włosy. Stworzyła kosmetyki w oparciu o potrzeby włosów z racji ich podziału na porowatość, czyli miała zupełnie inne podejście do tematu niż kolosy kosmetyczne i być może dzięki temu oraz rzeszy fanek odniosła sukces. Wciąż poszerza ofertę o nowe kosmetyki - np produkty do zabezpieczania końcówek włosów.


BIOLAVEN

Kolejne dziecko marki SYLVECO, tym razem bazujące na olejku lawendowym oraz oleju z pestek winogron. Odprężające, antyseptyczne i aromatyczne kosmetyki, które pomimo pełnej inspiracji lawendą pachną winogronem.

BIOUP

Marka najbardziej rozpoznawalna poprzez eliksir z mango o boskim zapachu. Poza tym tworzą inne świetne, naturalne, rzemieślnicze produkty do pielęgnacji takie jak sera do twarzy czy olejki myjące.

BOSPHAERA

Kolejna manufaktura, która w obecnym sezonie wprowadziła kilka nowości w postaci hydrolatu czy produktów do włosów. Dotychczas słynęła z maseł i peelingów do ciała, kultowego kremu do rąk i stóp, apetycznych babeczek do kąpieli i ser dotwarzy. Wszystko w pięknych zapachach i o skutecznym działaniu.

CLOCHEE | PURE BY CLOCHEE

Kosmetyki ekologiczne i organiczne. Marka słynie głównie z pielęgnacji twarzy i choć lubię ich maseczki, to kupił mnie również ich olejek do mycia ciała o zapachy earl grey. Marka wypuściła również linię dostępną w Hebe o nazwie Pure by Clochee, choć w moim odczuciu nieco bardziej budżetową w stosunku do pierwowzoru.

DUETUS

Kolejne z dzieci znanej marki SYLVECO. Duetus to nazwa, która sama odpowiada dla kogo została stworzona - a mianowicie dla dwojga. Jest to odpowiedź zarówno na potrzeby skóry damskiej jak i męskiej, a także ratunek dla cer trądzikowych. Wyróżnia ją użyty w składzie węgiel aktywny i olej konopny, który przynosi skuteczne działanie oraz formuły i  ziołowe zapachy, które pokochają również panowie.


ECOCERA

Marka głównie makijażowa, która zasłynęła z niezwykle skutecznych w działaniu pudrów ryżowego i bambusowego. Obecnie łatwo się w niej zakochać dzięki wspaniałym rozświetlaczom.

FELICEA

Marka makijażowa, która przed konsumentem nie ukrywa żadnego składnika, nawet użytego w niezauważalnej ilości. Wszystkie produkty są bezglutenowe, a te prasowane w dodatku wegańskie.

FRESH & NATURAL

Manufaktura, która wierzy, że człowiek jako część biosfery powinien pozostać z nią w naturalnej symbiozie. Czerpie co najlepsze z przyrody, a efektem tego są wspaniałe peelingi czy balsamy do ciała - polecam zwłaszcza ten orzechowy - pachnie jak Kinder Bueno.

FULL MELLOW

Producent bajecznych cud do kąpieli - kul, mydełek i innych bajerów, które chwytają za serce zapachem i kolorami. Ponadto w ofercie znajdują się również kosmetyki do pielęgnacji np masła do ciała.

HAGI | HAGI BABY

Kolejny producent naturalnych kosmetyków, które są wegańskie, ale również na ich stronie znajdziemy informację o polecaniu ich kobietom w ciąży. Dla mnie numerem jeden jest ich olejek z drobinkami i peeling. Marka ma również 'dział dziecięcy' - kosmetyki dla maluszków inspirowane zwierzętami, nadają się do użycia od pierwszych dni życia.


MIYA

Bardzo podoba mi się idea marki #jestemgotowa, która zakłada, że dobry krem nawilżający i uśmiech to podstawa. Marka wciąż się rozwija i po debiucie uniwersalnymi kremami na rynku pojawiły się mgiełki, peelingi, kremy BB.. Dotychczas zachwycił mnie każdy kosmetyk - z wyjątkiem różowego kremu, ale to chyba tylko dlatego, że zapach jest zupełnie nie mój ;)

MOKOSH

Bardzo bliska mi marka - wszak tworzona można by rzec w moim sąsiedztwie. Poznałam ją poprzez limitowane eliksiry do ciała znalezione w pudełeczkach kosmetycznych, zakochałam się w niedostępnym już oleju lnianym, a obecnie z namiętnością używam bestsellera wśród balsamów do ciała i wciąż mam chęć na więcej - choćby całkiem świeże w ofercie świece.

MYDŁOSTACJA

Jak sama nazwa wskazuje marka specjalizuje się w mydłach, a także w maseczkach, serach czy hydrolatach. Obecnie mam w użyciu maseczkę peel off w słoiczku.

NACOMI

O Nacomi można mówić nieco jak o marce matce. Nacomi znana klientkom Hebe z pielęgnujących kosmetyków wypuściła serię dla Kontigo, czyli Biolove, a obecnie zachwyca nową marką dostępną w Rossmanni, czyli Fluff.

NOWA KOSMETYKA

Marka, która realizuje obietnice - tworzy kosmetyki na ratunek paznokciom po hybrydzie, wypadającym włosom czy problemom skórnym na twarzy. A wszystko w szklanych słoiczkach.

O!FIGA

To najwyższe jakosciowo kosmetyki na najdroższym oleju świata, czyli tym z opuncji figowej. Pamiętam założycielkę marki z jednych z moich pierwszych spotkań blogowych, kiedy tworzyła jeszcze zupełnie inne kosmetyki (peeling kokos-trawa cytrynowa <3) - obecnie również wkłada w swoją pracę całe serce i wiedzę.

ORGANIQUE

Tworzą kosmetyki zarówno do pielęgnacji twarzy, ciała jak i do kąpieli. Swego czasu marka była mi bardzo bliska, gdyż w salonie firmowym pracowała moja koleżanka, więc kupowałam serię za serią przy każdych odwiedzinach. Bardzo miło wspominam kule do kąpieli i morską serię.

SENKARA

Marka, której Elżbieta oddała własne nazwisko. Ela to bardzo sympatyczna kobieta, którą możecie poznać poprzez jej instagram. Towarzyska, wygadana z dużą wiedzą, dzięki której możemy cieszyć się wspaniałymi kosmetykami takimi jak hydrolat ogórkowy czy - ale to już trochę jak akcesorium - mydło do pędzli.

SYLVECO | SYLVECO DLA DZIECI

Marka - matka, która tworzy dwie linie Sylveco oraz Sylveco dla dzieci - bezpieczną pielęgnację od pierwszych dni życia. Sylveco wyróżnia się na tle innych marek użyciem w składzie ekstraktem z kory brzozy oraz betuliną.

VIANEK

Kolejne dziecko marki SYLVECO. Cechą wyróżniającą jest użycie składników pochodzących z terenów czystego Podlasia, w odatku typowych dla polskiej przyrody. W obrębie marki znajdziemy aż 6 linii oznaczonych kolorami, które są dedykowane konkretnym potrzebom cer - m.in. linia odżywcza, nawilżająca czy kojąca-wzmacniająca.

YOPE

Markę poznałam kiedy przez przypadek w moje ręce trafił ich krem do rąk zakupiony w Home&You - sprytne posunięcie umieścić markę w takim miejscu. Na targach kosmetycznych zachwyt wzbudzili dając możliwość uzupełnienia zapasu zamiast kupowania kolejnych plastikowych opakowań. Brawo!

YOUR NATURAL SIDE

W ubiegłym roku marka pojawiła się w jednym z supermarketów i od tego momentu wciąż znajduje miejsce w mojej kosmetyczce. YNS reprezentuje cała gama hydrolatów i olei bazowych - ba, przeciętny człowiek nawet nie pomyślałby, że może być ich aż tyle. A ponadto w ofercie znajdziemy również peelingi, kwas hialuronowy czy glinki.


Na koniec obiecany bonus - 3 marki akcesoriów, które są wspaniałym dodatkiem do codziennej, naturalnej pielęgnacji:

BIOSENSUAL

Naturalne świece do aromaterapii i masażu poznałam dzięki prezentowi od Emilce z bloga Uroda wg blondynki na mikołajki. Trafiła do mnie świeca 'Miłość' i był to strzał w dziesiątkę - bursztyn i trawa cytrynowa to zdecydowanie mój konik, a właściwości pielęgnacyjne nie raz uratowały skórę moich dłoni. Ciekawostką jest, że szkło, w których jest świeca można oddać do powtórnego napełnienia. 


GLOV

Magiczne rękawice zero waste, które zastępują waciki i płyn micelarny, gdyż demakijaż odbywa się dzięki samej wodzie. Glov zaczęło od małego start-upu, a obecnie jest dostępne w 60 krajach na całym świecie.

NESTED

Szczotkę zamówiłam sama, ale nie powiem tutaj również wpływ miała Emilka - to ona zachwalała mi masaże szczotką, które są lepsze niż peeling. Spróbowałam i.. przepadłam. Dzięki szczotce z naturalnym włosiem zapewniam sobie poprawę krążenia, peeling bez kosmetyku, a także zapobiegam wrastaniu włosków. Szczotka jest również wybawieniem dla mojej swędzącej skóry - jak przyjemnie się podrapać wyszczotkować! :)



Znacie wymienione marki? Lubicie je?
 • Hagi  • Naturalny scrub do ciała z olejem konopnym i makadamia

• Hagi • Naturalny scrub do ciała z olejem konopnym i makadamia

Święta w tym roku były inne niż wszystkie - nie każdy z nas widział się z rodziną, a przynajmniej nie w tak dużym gronie jak zwykle. Mi się udało spędzić je z najbliższymi i mam nadzieję, że Wam podobnie. Musimy być twardzi i wytrzymać, jeszcze będzie pięknie. A co do pięknego - to dzisiaj mam dla Was piękny skład i skuteczne działanie w cukrowym peelingu do ciała. Koniecznie zaprzyjaźnijcie się z peelingami do ciała naturalnej marki Hagi. Gagatek ze zdjęć właśnie sięga u mnie dna - zostało go na ostatnie użycie, więc uznałam za stosowane, aby podzielić się z Wami informacją na temat jego działania.


Ten peeling cukrowy przywiozłam ze sobą z targów Ekocuda. Poniekąd wiedziałam co chcę kupić -peeling do ciała, jednakże wybór był nieco przypadkowy - urzekł mnie zapach, ale jestem całkowicie zadowolona z zakupu.

Zdecydowanie mam słabość do zapachu trawy cytrynowej, bo właśnie ta woń pociągnęła mnie do zakupu tego kosmetyku. Zapach jest świeży i orzeźwiający, a ten efekt jeszcze bardziej podtrzymuje fakt, że peeling podczas użycia delikatnie chłodzi ciało dzięki zawartości mentolu. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób rezygnuje z takich produktów, więc od razu dodam, że nie jest to tak mocny poziom jak w przypadku wyszczuplających produktów do ciała.

Produkt jest skuteczny, ale delikatny dzięki temu, że cukier rozpuszcza się w trakcie masażu. Dodatkowym materiałem masującym są również nasiona maku. Peeling bez problemu złuszcza martwy naskórek, pobudza mikrokrążenie i zapobiega wrastaniu włosków. Bogactwo olejów (konopny, makadamia, z nasion słonecznika, kokosowy), gliceryna i masło shea nawilżają skórę w trakcie zabiegu, a także utrzymują właściwy poziom również po kąpieli. Mówiąc prosto z mostu po kąpieli i peelingu tym gagatkiem moja skóra nie wymaga użycia balsamu, choć jest to dodatkowa przyjemność - innym razem opowiem o dopasowanym zapachem produkcie nawilżającym tej marki. 


Peeling Hagi nie zawiódł mnie - dobre działanie, piękny zapach, delikatny efekt chłodzenia i uroczy wygląd - jakby zawierał pestki kiwi. Co prawda mieści się w plastikowym pojemniczku, a nie w szkle, a jego zabezpieczenie to jedynie plastikowa wkładka, którą można wyjąć, ale ten produkt nie jest raczej dostępny w sieciowych drogeriach, więc bez obaw można go kupić. Jest to również produkt wegański, co dla niektórych jest ważne, a kompozycja zapachowa powstała z olejków eterycznych, a nie jest sztuczna. Jest to również nasza polska marka, której siedziba mieści się w Warszawie.


Jakie peelingi do ciała polecacie? Zdradźcie mi swoich faworytów :)
 • Bielenda  • Maseczka dla niej i dla niego

• Bielenda • Maseczka dla niej i dla niego

Zmuszenie do siedzenia w domu sprzyja wzmożonej pielęgnacji, na przykład robieniu maseczek. Poprzedni wpis o masce Tołpy wzbudził Wasze zainteresowanie, tak więc pozostaję w temacie. Normalną sprawą jest, że produkt, który sprawdził się u mnie nie koniecznie musi podobnie wypaść u Was. Dzisiaj będzie o moim kosmetycznym rozczarowaniu, choć nie spodziewałabym się tego.


Markę Bielenda znam od dawna i lubię ich produkty. Miałam do czynienia z różnymi maseczkami, serią węglową czy zieloną herbatą. Bez wahania sięgnęłam zatem po maseczkę dla dwojga - byłą to dla mnie szansa na namówienie mojego faceta na zastosowanie tego typu środku do pielęgnacji cery. Niestety sam zapach już mocno zniechęcał - dla mnie czuć było w nim woń super glue. Idąc za zasadą, że czasem dla urody trzeba się nacierpieć np depilacja (auć!) nie zraziłam się, jednak maseczka nie przyniosła oczekiwanych efektów wyzerowania sebum, zwężenia i oczyszczenia porów. Faktycznie po zdjęciu maseczki cera była wygładzona, jednak chciałabym zauważyć, że po zdjęciu każdej maski typu peel off taki efekt jest odczuwalny. Możliwe, że faktycznie chwilowo sebum zostało opanowane, ale mimo wszystko jestem, a w zasadzie mogę powiedzieć, że jesteśmy rozczarowani.

A czy Wy znacie tą maseczkę i macie wyrobione o niej własne zdanie?


• Tołpa • Maska czarny detox

• Tołpa • Maska czarny detox

Ostatnio trwająca sytuacja w kraju jest mocno napięta (i jest to jeden z powodów ciszy na blogu - jestem zdrowa, ale dużo więcej pracy miałam w ostatnim czasie). Jestem ogromnie wdzięczna ludziom, którzy traktują tą sytuację poważnie i starają się, aby nie zaistniała możliwość, która mogłaby grozić czyjemuś zdrowiu czy życiu. Spędzając czas w domu w ramach wolnego czy home office możecie skorzystać z okazji i nałożyć na twarz maseczkę, więc dzisiaj przychodzę do Was z jedną z nich. Wybrałam maskę czarny detox w tubce marki Tołpa - może akurat macie ją w zanadrzu, albo po przeczytaniu mojej opinii ją kupicie. Koniecznie dajcie znać! ;) 


Pierwszą kontrowersją co do tej maseczki jest jej kolor - szary - wszak jest znana jako czarna maska, więc gdzie logika? Pomimo tego, jest to dla mnie dobry produkt, który rzeczywiście oczyszcza cerę, po jej użyciu znikają drobne zanieczyszczenia porów, choć niestety zaskórników nie rusza. Przy regularnym stosowaniu zauważyłam również zwężenie porów oraz mniejsze błyszczenie cery co jest efektem minimalizacji wydzielania sebum. Dzięki temu każdy makijaż w strefie T dłużej wytrzymuje w nienagannym stanie. Kolejną zachęcającą do przetestowania cechą jest niewyczuwalny zapach i kremowa konsystencja pozwalająca łatwo rozprowadzić produkt. Należy jednak pamiętać, że maska zawiera białą glinkę, więc nie powinniśmy pozwolić zaschnąć jej na twarzy. W tym celu świetnie sprawdzają się hydrolaty - czy jesteście ciekawi jakich używam? Na koniec - zmywać maskę polecam bawełnianym ręczniczkiem - robi się to szybciej i przyjemniej niż samą wodą i dłońmi, choć nie wykluczam tej opcji.
Regularne używanie maski jest możliwe dzięki większej pojemności maski 40 ml (za około 30 zł) i aluminiowej tubce, która nie zasysa powietrza, więc pozostawia kosmetyk dłużej świeży, jednak pamiętajmy, że jak każdy produkt kosmetyczny ma określoną datę ważności. Zastanawia mnie jeszcze tylko informacja na opakowaniu o tym, że jest to produkt limitowany. Dotychczas bez problemu widziałam go w drogeriach - czy ktoś coś wie na ten temat?


• Hagi • Puder do kąpieli z kozim mlekiem

• Hagi • Puder do kąpieli z kozim mlekiem

Od kiedy zaczęłam interesować się naturalnymi kosmetykami i ujrzałam stoisko marki Hagi na targach Ekocuda gdzieś w głowie siedziało mi takie ziarenko z chęcią wypróbowania ich. Trochę jednak czasu upłynęło, ale to był mój cel podczas ostatniej jesiennej edycji tego wydarzenia. Wróciłam z dwoma kosmetykami na próbę i tak je polubiłam, że nie mogłam nie kupić czegoś podczas promocji w Rossmannie, gdzie w ubiegłym miesiącu trafiły same bestsellery marki, o czym wspominałam Wam w stories na instagramie.

Postanowiłam odczekać chwilę, aby utwierdzić się w przekonaniu, że nie jest to efekt placebo i kosmetyki dobrze mi służą, ale już jestem z pozytywnymi informacjami. Na pierwszy ogień idzie coś dla fanów kąpieli w stylu Kleopatry, czyli puder do kąpieli z kozim mlekiem


Jestem jedną z nich - fanką długich, gorących kąpieli z bajerami w postaci soli, kul do kąpieli czy takiego właśnie pudru. Doceniam jak kosmetyki do kąpieli sprawiają, że woda z twardej staje się otulająca i działa pielęgnująco na skórę. Po wsypaniu odpowiedniej dawki pudru do wanny z wodą ta delikatnie się bieli i zaczyna przyjemnie (mlecznie) pachnieć. Po wejściu do takiej kąpieli czuję się jakbym dodatkowo nawilżała ciało - a to wszystko dzięki prostemu, ale bogatemu składowi.

Główny składnik, czyli kozie mleko to produkt wykorzystywany z medycynie i kosmetologii od starożytności. Na pewno każdy słyszał o słynnych kąpielach Kleopatry, która zażywała pielęgnujących kąpieli z jego dodatkiem. To istna odżywka dla ciała, podobnie z resztą jak krem z natury, którego mianem określa się masło shea. Doceniany składnik znajduje się nie tylko w kosmetykach naturalnych - większość producentów wykorzystuje jego właściwości ochronne nie tylko latem, ale i zimą. Idealnym dopełnieniem staje się olej ze słodkich migdałów dający skórze ukojenie. Podobnie jak poprzednie składniki świetnie sprawdza się w pielęgnacji wrażliwej skóry, również dziecięcej. 

Skład: Sodium Bicarbonate, Goat Milk Powder, Citric Acid, Potato Starch, Tapioca Starch, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Tocopherol (Vitamin E), Parfum

A nawiązując do wrażliwej skóry powołam się na chyba najlepszy przykład. Każda metoda usuwania owłosienia (depilacja/golenie) jest jest przyjemniejsza, kiedy skóra nie jest przesuszona. Podczas golenia nóg w czasie kąpieli dla komfortu używamy pianki do golenia lub produktów pokrewnych, bo bez tego.. z pewnością znacie to uczucie kiedy maszynka tępo przejeżdża po ciele? A no właśnie! Dzięki zastosowaniu tego pudru do kąpieli takie zajście u mnie się nie zdarza! Ponadto po takim zabiegu wychodzę z wanny z mniejszą ilością podrażnień niż zazwyczaj. Dla mnie ten produkt staje się hitem i już się nie mogę doczekać okazji, aby zakupić kolejne opakowanie, a może nawet innej wersji.


Cena: 44 zł / 400 g
Wydajność: zalecane 100 g / kąpiel - na opakowaniu jest nawet podziałka ułatwiająca dozowanie, choć ja dodaję ją wedle uznania i potrzeby, dzięki czemu wystarczył mi na więcej niż 4 kąpiele.

Znacie markę Hagi?
Jakie produkty znacie i polecacie?
• Duetus • Maseczka i peeling do twarzy

• Duetus • Maseczka i peeling do twarzy

W ostatnim czasie biorę udział w wyzwaniu instagramowym #codziennemaseczkowanie. Dzięki niemu zużywam kosmetyczne zapasy, wciąż testuję i dbam o cerę, ale również poznaję maseczkowe perełki. Jedną z nich jest maseczka do twarzy Duetus, którą otrzymałam od Emilki Uroda wg blondynki. Dotychczas niewiele słyszałam o tym dziecku Sylveco, ale po zużyciu maseczki czym prędzej popędziłam do Rossmanna, gdzie jeszcze do końca miesiąca na dodatkowym standzie dostępne są produkty tej marki i zakupiłam peeling do twarzy w tubce.

Duetus 

To jedna z linii kosmetyków stworzona przez Sylveco. Określana jest mianem minimalizmu dla dwojga - kosmetyki unisex. Działanie anty-smogowe i anty-trądzikowe wpisuje się w obecne potrzeby. Ponadto wyróżnia je ciekawy design opakowań, które skrywają w 100% wegański, naturalny i biodegradowalny skład kosmetyków bez sztucznych barwników i aromatów, za to bazujący na olejkach eterycznych i składnikach o działaniu regulująco-detoksykującym (np. węgiel aktywny, olej z konopii).


Maseczka do twarzy

Idealny kosmetyk dla cer borykających się z nadmiernym wydzielaniem sebum! Po użyciu tego produktu. Maseczka jest kosmetykiem jednorazowym, jednak jak już ją pokochacie na pewno znajdzie się w Waszej kosmetyczce wielokrotnie. Ma kremową konsystencję, dla mnie niewyczuwalny zapach i czarny kolor (dla porównania czarna maska z Tołpy wcale nie jest czarna!).
Doskonale reguluje sebum, ładnie matowi cerę, ale nie ściąga jej co często dzieje się w przypadku oczyszczających masek. Moja skóra po jej zmyciu była przyjemna w dotyku i ukojona, a pory zwężone.

Cena: ok 6 zł / 10 ml

Składniki/INCI: Aqua, Vitis Vinifera Seed Oil, Kaolin, Sorbitol, Cannabis Sativa (Hemp) Seed Oil, Sorbitan Stearate, Sucrose Cocoate, Glyceryl Stearate, Activated Charcoal, Squalane, Tocopheryl Acetate, Glycyrrhiza Glabra (Licorice) Root Extract, Stearic Acid, Cetearyl Alcohol, Salicylic Acid, Xanthan Gum, Thymus Vulgaris (Thyme) Oil, Citrus Grandis Oil, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Limonene, Linalool.


Peeling do twarzy

Peeling bazuje na korundzie (i zmielonych nasionach czarnuszki), czyli jednym z najskuteczniejszych składników złuszczających, jednak nie podrażnia przy tym cery, gdyż jest delikatny i drobnoziarnisty. Po jego użyciu znikają wszystkie suche skórki, a pory zostają oczyszczone.
Największy minus? Intensywny zapach tymianku, który źle mi się kojarzy od momentu, gdy podczas przyrządzania potrawy sypnęło mi się go stanowczo za dużo..

Cena: ok 26 zł / 75 ml

Składniki/INCI: Aqua, Alumina, Vitis Vinifera Seed Oil, Glyceryl Stearate, Caprylic/Capric Triglycerides, Sorbitan Stearate, Sucrose Cocoate, Nigella Sativa (Black Seed) Seed Oil, Stearic Acid, Nigella Sativa (Black Seed) Seeds Powder, Glycyrrhiza Glabra (Licorice) Root Extract, Activated Charcoal, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Cetyl Alcohol, Sodium Benzoate, Xanthan Gum, Cyamopsis Tetragonoloba Gum, Thymus Vulgaris (Thyme) Oil, Citrus Aurantium Bergamia Fruit Oil, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Limonene, Linalool.
• Bosphaera • Krem do rąk i stóp

• Bosphaera • Krem do rąk i stóp

Dobry krem do rąk czy stóp wydaje się łatwy do znalezienia. Jedyne czego wymagam to sensowne opakowanie, ładny zapach, szybkie wchłanianie się i skuteczne działanie. I tutaj tak łatwo nie jest. Zaczęłam odrzucać kremy z zakrętką, ale już w dzisiejszym wpisie zauważycie, że zrobiłam wyjątek dla regenerująco - zmiękczającego kremu do rąk i stóp Bosphaera. Czym tak mnie zachwycił?


Inspirowane naturą ręcznie wyrabiane naturalne kosmetyki Bospharea już gościły w mojej łazience. Dotychczas używałam babeczek do kąpieli - przerobiłam świeże i owocowe zapachy i wciąż chcę testować ich więcej. Tym razem na jesiennych targach Ekocuda wzięłam ponownie babeczki i właśnie ten krem. Kolejne w kolejce jest nowy w ofercie koktajl kawowy pod oczy, treściwe masła do ciała i peelingi cukrowe - zapachy są obłędne, to Wam gwarantuję! Wierzę też w działanie każdego z tych produktów, gdyż ludzie, którzy je tworzą wkładają w nie całe serce. Wszak ich historia zaczęła się od tworzenia kosmetyków dla najbliższych, którym chcieli dać to co najlepsze. Rozwój marki, którą określają jako pasję, a nie pracę idzie wciąż w dobrym kierunku - wypuszczają małe serie kosmetyków, korzystają z tradycyjnych sposób wyrobu i ani myślą o taśmie produkcyjnej. W taki sposób powstał jeden z ich hitów, czyli krem do rąk i stóp. 


Pierwsze co urzekło mnie w tym kremie to przeznaczenie i zapach. Choć dłoniom czy stopom nie zaszkodzi posmarowanie ich balsamem do ciała to podchodząc do pielęgnacji kompleksowo i znając ich nieco większe potrzeby staram się stosować kosmetyki przeznaczone do danych partii ciała. Sami przyznacie, że stopy, które niosą nas przez życie i dłonie, którymi choćby sprzątamy dom potrzebują większej regeneracji niż np łydka. Przez długi, długi czas mocno irytował mnie jednak zawsze zapach kremu do stóp. Nijak potrafiłam położyć się do łóżka, kiedy dłonie mi nim pachniały, więc zawsze szybko chciałam iść je umyć, ale przecież krem na stopach musi się wchłonąć.. wrr! Tutaj krem jest wzbogacony o cały szereg nawilżających i regenerujących składników, które poradzą sobie ze stopami, a w dodatku pachnie bardzo przyjemnie. Słodki zapach świeżych muffinków z dodatkiem wanilii. Słodki, ale nie mdlący. Mogę śmiało Wam zdradzić, że czasem po prostu odkręcam słoiczek, aby tylko go powąchać, a to motywuje do użycia i zadbania o dłonie.

Krem ma treściwą, ale jednocześnie lekką konsystencję. Dość szybko się wchłania pozostawiając na skórze warstwę okluzyjną, jednak skóra po nim nie lepi się. Używany regularnie jest w stanie przywrócić dłonie czy stopy oraz inne suche miejsca, do których jest polecany (np łokcie, kolana) do dobrego stanu. Jedne z przykładów - miałam na tyle przesuszone dłonie, że skóra przy palcach była aż spękana. Po używaniu przez ok 3 dni powróciłam do suchej skóry, a kolejne dni wyrównały ich nawilżenie. W tym czasie wykonywałam te same czynności co wcześniej. Żeby nie pisać jedynie o dłoniach - stopy również jest w stanie szybko zregenerować. Wystarczy tarka na stopy i  regularne nakładanie tego specyfiku, a stópki będą jak u niemowlaka. 


Cena: 29,90 / 100 ml
Skład: Salvia Sclarea Flower Extract (ekstrakt z szałwii muszkatałowej), Aqua (woda), Urea (mocznik), Butyrospermum Parkii Butter (masło shea), Cocos Nucifera Oil (olej kokosowy), Lanolin (lanolina), Lactic Acid (kwas mlekowy), Glycerin (gliceryna), Cetearyl Alcohol, Behentrimonium Methosulfate, Stearyl Alcohol, Parfum, Cetyl Alcohol, 2-Phenoxyethanol, Allantoin, Benzyl Alcohol, Butylphenyl Methylpropional, Citronellol, Limonene, Linalool


Jak Wy dbacie o dłonie i stopy, zwłaszcza o tej porze roku?

• Senkara • Kokosowe mydło do pędzli

• Senkara • Kokosowe mydło do pędzli

Pewne czynności są obowiązkowe, jednak nie zawsze chce się nam je wykonać. Jedną z nich było dotychczas dla mnie mycie pędzli do makijażu. Szlag mnie trafiał jak trzeba było zmoczyć pędzel, namyślić go, pocierać i silikonowe akcesoria (które jeszcze trzeba było odnaleźć), płukać, przy czym kilkukrotnie zmieniać wodę lub końcowo i tak pracować pod bieżącą wodą. Na Instagramie trafiłam na polecenie produktu do czyszczenia pędzli i wiedziałam, że muszę go wypróbować. Zatem przy najbliższej okazji na Ekocudach odszukałam stoisko marki Senkara i kupiłam kokosowe mydło do pędzli.


Naturalny, prosty skład, słuszna idea i coś więcej niż akcesorium do mycia i pielęgnacji pędzli - to musiało skończyć się sukcesem. Mycie pędzli nigdy nie było tak proste i przyjemne. Wystarczy tylko zwilżyć pędzel pod bieżącą wodą i kolistymi ruchami zacząć czyścić pędzel o powierzchnię mydła. W czasie tego zabiegu wytwarza się piana, którą następnie należy wypłukać z pędzla pod bieżąca wodą i odłożyć go do wyschnięcia. Po umyciu wszystkich pędzli należy opłukać mydełko i pozostawić je do wyschnięcia lub osuszyć ręcznikiem - najważniejsze to nie zostawiać stojącej wody w pojemniku. Pędzle po umyciu mydłem kokosowym są delikatnie pachnące, a także miękkie i przyjemne w dotyku, dzięki czemu nie trzeba stosować odżywek.

Oprócz skutecznego działania jestem również zadowolona z formy opakowania. Otwierając plastikowe pudełeczko (szkoda, że nie szklane jak w pozostałych kosmetykach, ale rozumiem to pod kątem użytkowania) widzimy, że wypełnione jest do połowy. Nie bez powodu - dzięki temu właśnie nie musimy angażować więcej do mycia pędzli niż tylko tego pudełeczka. Powstała piana zostaje w środku, więc wystarczy ją wypłukać jak wspomniałam wcześniej, natomiast ranty pilnują, aby pędzel nam się nie omsknął i nie wypadł 'poza burtę'. 


Naturalny, wegański, polski kosmetyk, z autorskiej receptury, który przed wejściem na rynek przechodzi szereg testów i badań. W dodatku właścicielka marki prowadzi współpracę z katedrą biotechnologii środków leczniczych i kosmetyków jednej z najlepszych uczelni w kraju Politechniki Warszawskiej, co gwarantuje unikatowe i wysokiej jakości składy, takie jak tego mydełka:

Skład: Sodium cocoate (zmydlony olej kokosowy), Aqua (woda), Aroma (kompozycja zapachowa), Coumarin (kumaryna)* /*składnik kompozycji zapachowej


A Wy jak i jak często myjecie pędzle?
Jesteście zainteresowani tym produktem?
Podsumowanie roku 2019

Podsumowanie roku 2019

Uwierzycie, że to już koniec roku 2019? Nie wiem kiedy minął, zdecydowanie za szybko zleciał.  Wczoraj świętowaliśmy - jedni huczniej z fajerwerkami, inni w zgodzie z naturą, w gronie najbliższych czy na wystawnych balach. A jak Wy rozpoczęliście nowy rok? Macie już jakieś postanowienia? U mnie jeszcze ich brak, ale jestem dobrej myśli, że 2020 przyniesie wiele dobrego. Cofnijmy się jeszcze na chwilę do 2019.. jak minął mi rok 2019?

Styczeń

Wraz z pierwszym roboczym dniem stycznia awansowałam i choć spędziłam ponad rok w firmie byłoby to niemałe wyzwanie. Prowadziłam drogerię sama bez kierownika w dodatku z niepełnym zespołem. Łatwo nie było, ale mimo wszystko dobrze wspominam ten czas. Sama poznałam się z innej strony, a w dodatku dowiedziałam się jak bardzo mogę liczyć na mój nowy zespół.
Nawet w wirze pracy udało mi się wyrwać z chłopakiem na weekend nad morzem. Styczniowy pobyt w Gdyni kojarzy się z wyjazdami na wybrzeże do Jastarni, festiwalem pizzy w Pizza Hut oraz 'nawiedzonym' domem.

Luty

W lutym było nieco spokoju - głównie spotkania ze znajomymi, wspólne wypady na festiwal pizzy, do escape roomów, impreza urodzinowa..

Marzec

W marcu jak w garncu - i taka pogoda zastała nas we Wrocławiu gdy pojechaliśmy na wrolovescape. Było to darmowe wydarzenie promujące escape roomy, a my odwiedziliśmy pokój Peron 9 i 3/4 w Trap Jungle, który szczerze polecamy zwłaszcza fanom Harrego Pottera. Przed wydarzeniem udało nam się zwiedzić nieco starówki Wrocławia, czyli Ostrowa Tumskiego. Po wyjściu z pokoju niestety  zastała nas ulewa, więc plany o ZOO czy Sky Tower poszły.. Wybraliśmy się do Hydrapolis, w którym dowiecie się niemal wszystkiego o wodzie. Aleee.. zarezerwujcie całą masę czasu. Po wyjściu spróbowaliśmy całkiem dobrego burgera za rogiem sprzedawanego z food trucka, czyli Grill Brothers.
W marcu spędziliśmy również weekend w Jastrzębiej Górze na warsztatach tanecznych z Kamilą Płóciennik i Jędrkiem Kaucem. Pod okiem tancerzy ćwiczyliśmy disco sambę, bachatę oraz tango. Wbrew pozorom tango wychodziło najlepiej, choć z góry było powiedziane, że niby będzie najtrudniejsze. W drodze powrotnej oczywiście odwiedziliśmy Trójmiasto.


Kwiecień

Na samym początku kwietnia korzystając z pięknej pogody wybraliśmy się na jeden dzień do ukochanej Gdyni. Hasłem wyjazdu były pierogi. Pora obiadowa i tłumy w restauracji nieco nas zniechęciły, więc wybraliśmy się na spacer bulwarem nadmorskim od skweru Kościuszki aż do mola w Orłowie. Oczywiście zanim wróciliśmy zamknęli nam pierogarnię...
W tym miesiącu miałam również okazję wzięcia udziału w warsztatach fotograficznych w profesjonalnym studiu. Całe wydarzenie zorganizowała Marta z bloga Bafavenue.pl.

Maj

Długi majowy weekend pracowałam w dni robocze, ale udało się zorganizować grilla ze znajomymi na powitanie sezonu. Trochę ciepła i zaczęły się również pojawiać się zloty foodtrucków - oprócz warszawskich wyrwaliśmy się również kawałek dalej - do Serocka. Przy okazji zwiedziliśmy trochę miasto i pospacerowaliśmy nad zalewem Zegrzyńskim.
Maj dał też nowy rozdział jeśli chodzi o sprawy motoryzacyjne. Druga kolizja naszego pewnego autka zmusiła nas do zmiany samochodu. Zostaliśmy we włoskiej rodzinie w dodatku z identycznym modelem, jednak w sportowej odmianie, która daje więcej frajdy z jazdy.
Kosmetycznie poszerzyłam swoje horyzonty o kilka szkoleń organizowanych przez marki takie jak Eveline czy Tołpa. Zobaczyłam także jak wyglądały kosmetyki i akcesoria np. suszarka do włosów w okresie PRL-u dzięki Nocy Muzeów.
Przed jednym ze spotów motoryzacyjnych wybraliśmy się też z chłopakiem na spontaniczny wypad do Lublina, gdyż tylko tam są salon jednej z jubilerskich marek, której pierścionki mi się podobały. Tam chyba zrodził się komuś w głowie idealny plan..  


Czerwiec

Miesiąc rozpoczęliśmy wypadem na pierogi do Gdyni, trasę skończyliśmy we Władysławowie, a już następnego dnia wylądowałam na kilkudniowym szkoleniu Łodzi. Pożegnanie z chłopakiem wyglądało jakbyśmy mieli rozstać się na kilka tygodni. Nie było łatwo, jak się tak przyzwyczai do codziennej obecności, ale minęło szybko, a gdy mnie odbierał to wybraliśmy się do łódzkiego zoo.
W jeden z mega słonecznych weekendów zrealizowałam swój świąteczny prezent i skoczyłam ze spadochronem - mega przeżycie! Piękna pogoda, przejrzyste niebo i chwila w powietrzu - ciężko to opisać, polecam każdemu spróbować.
Później pozostało już tylko czekanie na urlop. Nad polskim morzem spędziliśmy prawie 20 dni z początkiem lipca włącznie. Spędziliśmy masę czasu na plaży, pozwiedzaliśmy okolicę i sprawdziliśmy wiele pobliskich atrakcji. Największą niespodzianką urlopu.. pff roku były jednak zaręczyny i to na jednej z latarń morskich ❤ Po tym zdarzeniu przyjechali jeszcze do nas znajomi aby uczcić ta chwilę i złapać trochę słońca na plaży.



Lipiec

Po urlopie czas wrócić do pracy, ale już pierwszy weekend po powrocie do rzeczywistości urywamy się - zbiórka we Wrocławiu, zwiedzanie Kłodzka, następnie przejazd do Kudowy Zdrój i ruszamy dalej w świat - odwiedzamy Skalne miasto oraz piwowar w Czechach.
Na koniec miesiąca w urodziny narzeczonego wybraliśmy się wraz z jego siostrą ponownie do Władysławowa i robimy mały rajd po klubach i dyskotekach..

Sierpień

Na początku sierpnia odkryliśmy papugarnię w Warszawie. Spodobało nam się na tyle, że podczas długiego weekendu wybraliśmy się do Łodzi. Tam oczywiście papugarnia i małpiarnia, spacer Piotrkowską, pyszne lody oraz kolejny escape room, z którego się wydostaliśmy.  Wtedy jeszcze mieliśmy konkretną zajawkę na taką rozrywkę, później jednak trochę osłabła.



Wrzesień

Na początku września połączyłam siły z innymi dobrymi ludźmi na rzecz chorej dziewczyny z naczyniakiem mózgu. Aby uzbierać pieniążki na operację zaprzyjaźnione z matką dziewczyny blogerki zorganizowały cała plejadę licytacji, w której udało mi się wylicytować narzeczeńską sesję zdjęciową, która mamy w planie zrealizować na wiosnę. Od połowy września zaczęły się 
Natomiast druga część była aktywna pod kątem podróży. Z narzeczonym zapisaliśmy się na wyjazd z mojej pracy 'Morska przygoda'. Zbiórkę mieliśmy w Szczecinie skąd wyruszyliśmy już autokarem do Miedzyzdrojów, a następnie do Świnoujścia skąd mieliśmy prom do Ystad w Szwecji. Kolejnym punktem wycieczki była Kopenhaga, stolica Danii. Spodobało nam się na tyle, że planujemy powrót - niestety zorganizowana wycieczka nie dała nam tyle czasu by wejść do ogrodów Tivoli, więc w głowie zostaje cel kolejnej podróży.
Po powrocie zostaliśmy jeszcze kilka dni w Międzyzdrojach, które było bazą wypadową do pobliskich miejscowości, w których mieliśmy do odwiedzenia latarnie morskie zachodniego wybrzeża. Zaliczyliśmy wszystkie ze Świnoujściem na czele, skąd wyrwaliśmy się również na chwilę do leżącego tuż za niemiecką granicą Ahlebeck. Powrót do domu obejmował przejazd przez całe wybrzeże aż do Gdyni, która Grzesiek chciał odwiedzić ostatni raz w tym roku.


Październik

Ten miesiąc był skupiony na rodzinnych imprezach. Rozpoczął go huczny ślub mojego kuzyna. Jego wybranka pochodzi z Zamościa, więc cała impreza odbyła się tam. My przy okazji zwiedziliśmy to miasto, a w drodze powrotnej odwiedziliśmy również Lublin. Kolejny weekend skupiony był na mojej mamie i jej imienionym przyjęciu, a sam koniec na chrzcie mojego chrześniaka Tymcia. Jego matka, a moja siostra cioteczna powoli stwierdza, że chyba się zakochałam..

Listopad

W tym miesiącu zainteresowaliśmy się zakupem wspólnego gniazdka. Wciąż czekamy na informację co w tym temacie..

Grudzień

Święta spędziłam z rodziną. Cieszę się, że moi bliscy są zdrowi i mogłam z nimi spędzić ten czas i sprawić odrobinę radości prezentami świątecznymi.

Oczywiście nie obyło się bez przykrych sytuacji - nieporozumień w pracy, kłótni w związku, zderzenia się ze śmiercią najbliższych.. Mam jednak nadzieję, że nowy rok będzie ponownie obfitował w pozytywne doświadczenia i spotka mnie ponownie tyle dobrego.

A Wam jak minął zeszły rok?
Z czego jesteście najbardziej zadowoleni, czym możecie się pochwalić?
Copyright © 2014 Maleńka bloguje , Blogger