Pink grapefruit

Pink grapefruit

Na pewno już zauważyliście, że uwielbiam owocowe i jadalne zapachy wśród wosków do kominka. Myślę, że nikogo nie zdziwi fakt, że gdy Yankee Candle wypuściło walentynkową kolekcję Love is in the air, w mojej kolekcji raz dwa pojawił się jeden z nich, a mianowicie Pink Grapefruit. Czy przypadł mi do gustu, tak jak zakładałam?

Rzadko kiedy woski mnie rozczarowują - nie, nie twierdzę, że każdy jest idealny dla mnie, ale po prostu nie kupuję ich bez zastanowienia, lecz te, które wydają mi się dobrymi zapachami dla mojego nosa. Raczej wybieram owocowe lub rześkie zapachy, takie jakim z założenia miał być Pink Grapefuit. 

Niestety sporym rozczarowaniem był dla mnie fakt, że po rozpaleniu w kominku zapach jest ledwo wyczuwalny, a sam zapach niestety nie jest dobrze odwzorowany. Grapefruit jest owocem o rześkim zapachu z odrobiną goryczki, a Yankee stworzyło tartę o słodkiej woni, która nijak nie przypomina mi tego owocu. Oczywiście ile osób, tyle sposobów odczuwania zapachu. Jeśli chcecie się przekonać na własny nos, to koniecznie jeszcze dzisiaj kliknijcie zamówienie np na Goodies, gdyż Pink Grapefuit jest zapachem miesiąca, co skutkuje rabatem -20% na jego zakup jeszcze dzisiaj do końca dnia ;) 

Czy przypadł Wam do gustu ten zapach?
Nawilżająca odżywka w sprayu bez obciążania włosów

Nawilżająca odżywka w sprayu bez obciążania włosów

Witajcie poświątecznie! :) Jak Wam minęły święta? Mam nadzieję, że spędziliście je w gronie najbliższej rodziny, i jak aj cieszyliście się z ładnej pogody w Lany Poniedziałek. Muszę Wam przyznać, że aż mi dziwnie, ponieważ nie było u mnie żadnych postów wielkanocnych, jednak na swoją obronę mam masę pracy (zwłaszcza, że w salonie, w którym pracuję są dekoracje świąteczne!).

Bardzo długo unikałam odżywek do włosów bez spłukiwania - miałam dawno temu niemiłe przygody związane z obciążaniem włosów - każdy taki preparat powodował, że moje włosy nadawały się do ponownego mycia. Niestety coraz częściej zauważam, że żyję w biegu i często nie mam czasu na nałożenie na włosy tradycyjnej odżywki. Był to jeden z powodów by zaryzykować i sięgnąć po odżywkę bez spłukiwania - mój wybór padł na dwufazową nawilżającą odżywkę w sprayu ProSalon.

Przyznam, że wybór był całkowicie przypadkowy - wszak nie przywiązywałam dużej wagi do opinii na temat podobnych produktów, więc nawet nie wiedziałam, czy ten produkt sprawdza się u innych osób. Jedynym bodźcem był ładny wygląd opakowania, kolor oraz promocja - połowa ceny (8,99 zł zamiast 17,99 zł )przy zakupie szamponu tej samej marki. I bum, tak poszłam do kasy w Hebe - tam znajdziecie również pozostałe produkty tej marki.
Od razu dodam, że nie zwracałam uwagi na skład, gdyż moim włosom nie przeszkadzają żadne silikony, na które wiele z Was choruje i unika jak ogień wody. Gdy coś się dzieje, wtedy szukam winnego w składzie ;)

Opakowanie stanowi przeźroczysta butelka, która pozwala śledzić zużycie kosmetyku i sprawdzać, czy obydwie fazy odżywki połączyły się ze sobą. Pojemność wynosi 200 ml, które ułatwia dozować spryskiwacz znany z domowych środków czystości, np płyn do mycia szyb. Muszę przyznać, że to bardzo trafiona forma aplikacji - obecnie mam odżywkę z atomizerem i niestety porównując ją do tej strasznie się męczę. Sporą furorę robi u mnie również zapach kosmetyku - jest nieco słodki, ale nie mogę się określić co mi przypomina. Mój chłopak zwraca uwagę, że bardzo mu się później podoba zapach moich włosów, a to wszystko dzięki niej ;)

A teraz najważniejsze, czyli działanie. Rzeczy, na których mi zależało przy wyborze tego kosmetyku są odhaczone. Pierwsza z nich to ułatwione rozczesywanie włosów - tutaj wielkie brawa dla niej, ponieważ nie każda odżywka pozwala mi skutecznie i bez problemów przeczesać moje pukle. Przez prawie 2 miesiące używałam jej po każdym myciu włosów (codziennie lub co drugi dzień) i w tym czasie zauważyłam, że pielęgnuje moje włosy. Końcówki (były akurat świeżo po obcięciu) nie rozdwoiły się tak szybko, jak wtedy gdy zapominałam o masce i odżywkach. Największą i najbardziej oczekiwaną zaletą jest pielęgnacja poprzez nawilżenie, o której wspomniałam przed chwilą bez obciążania włosów. Przez cały czas stosowania włosy wyglądały na świeże aż do następnego mycia, a mimo zużycia całego opakowania bez żadnej odżywki stosowanej zamiennie, te nie przyzwyczaiły się do niej. Teraz zrobiłam mały skok w bok i kupiłam odżywkę innej marki na promocji, ale w niedalekiej przyszłości wróżę nam powrót do siebie.

Jakich odżywek Wy używacie? Czego polecacie unikać? :)
Lemon Mint Leaf

Lemon Mint Leaf

Świece i woski to bardzo chętnie poruszany w blogosferze temat - wszak nie tylko my mamy pachnieć zniewalająco, ale również i nasze mieszkania. Kiedy pojawiła się na rynku polskim marka Yankee Candle nieco się jej opierałam, a dopiero po jakimś czasie zaczęłam kupować woski i je zużywać. Teraz mogę śmiało mówić o małej kolekcji wosków - wiele z nich rozpalam kilka razy, a resztę chowam do szafeczki i zostawiam na później. Uważam, że woski wychodzą ekonomicznie - za wartość świecy można wypróbować kilka różnych zapachów, jednorazowy wydatek na świecę jest większy niż zakup pojedynczego wosku, więc rachunek wydaje się prosty. Tak wydawało mi się do tego weekendu..
Po wymianie kilku maili z Frambuesą o woskach i świecach, przypomniało mi się, że w zeszłym roku w Bath&Body Works G. kupił mi dwie duże świece, które podczas remontu pokoju zostały bezpiecznie schowane na dnie szafki. Pomyślałam sobie, że wypadałoby je odpalić i tak też zrobiłam. 

Na pierwszy ogień poszła świeca Lemon Mint Leaf. Wybierał ją mój G. - o ile zapach mnie kusił, to brakowało mi tego uroczego krążka stanowiącego zamknięcie. W przypadku tej świecy, która nie jest opisana jako stricte B&BW, tylko White Barn zamiast zatyczki znajduje się jedynie sztywniejszy kawałek papieru z grafiką, która kusi by poznać ten zapach. Dużą zaletą dla mnie jako laika w temacie drogich zapachowych świec ogromnym plusem jest obecność trzech knotów, która pozwala bezpiecznie i w nieco szybszym jak mniemam czasie rozpalić świecę do ścianek. Po kilkugodzinnym paleniu osiągnęłam całkiem pokaźny basen oraz bardzo dobrą intensywność zapachu.

Na sucho i podczas palenia zapach jest podobny, nie zmienia się w nic zupełnie innego, toteż nie spotka Was niemiłe rozczarowanie w stylu 'spodziewałam się czegoś innego'. Świeca wnosi do pomieszczenia zapach rodem z uprawy cytryn - świeżość, delikatnie złamana kwaskowatością owocu oraz dodatek orzeźwiającej mięty. Zapach  sprawdzi się idealnie wiosną i latem, kiedy takiego orzeźwienia nam trzeba. Moc oceniam na bardzo dobrą - nie powoduje bólu głowy, a mimo wietrzenia pokoju utrzymywał się w nim ładne 3 dni od wspomnianego kilkugodzinnego palenia.

W miniony weekend była promocja na świece tej marki - o czym informowałam Was na fanpage,  więc strasznie żałuję, że nie miałam okazji ani finansów by sprawić sobie nową. Ale może ktoś z Was był i sobie kupił? Jeśli tak, koniecznie podzielcie się informacją jaki zapach wybraliście i co sądzicie o świecach z B&BW :)
Verbena

Verbena

Wybaczcie mi brak postów w ostatnim czasie - chodziłam cały czas zmęczona - chyba dały mi się we znaki ostatnie dni mieszanej pogody, nieco paskudnej choroby oraz nieporozumień ze znajomymi. Mam nadzieję, że teraz wrócę ze zdwojoną siłą, a już dziś zaczynamy zapachowym postem: Yankee Candle w wosku z kolekcji Pure Essence Verbena.

Wkrótce minie rok od kiedy poznałam pierwszy z kosmetyków L'Occitane z wyczuwalnym zapachem cytrusowej werbeny. Nie będę ukrywać, że miłość rozkwitła od pierwszego powąchania i wciąż szukam produktów o podobnym zapachu (niestety seria z werbeną z LPM nie przemawia do mnie), więc gdy pojawiła się nowa kolekcja Yankee i znalazł się w niej taki wosk od razu go zamówiłam go na Goodies. Czy jest miłość?

L'Occitane w swoich produktach urzekło mnie powiewem rześkości i świeżości. Zapach kwiatów został tam umiejętnie zmieszany z cytrusami - osoba, któa wpadła na ten pomysł powinna dostać jakąś nagrodę! Podobnego zapachu spodziewałam się w wosku, a jednak jest nieco inaczej.
Zachwycająca moc zapachu - szybko wypełnia pomieszczenie, a mimo wszystko nie powoduje bólu głowy. Czuć w nim kwiaty i obiecane cytrusy (na mój nos to cytrynę), ale jest jeszcze jedna wyczuwalna rzecz, której nieco się bałam po przeczytaniu opisu, a mianowicie wanilia. Nie jestem jednak rozczarowana - jej obecność nadała tarcie nutkę sprzeczności. Orzeźwienie, a jednak otulenie. Niby taki środek letniego dnia, a jednak już chłodnego wieczoru. Sprawdzi się świetnie wczesną wiosną na rozbudzenie, jak również u schyłku lata. Jestem bardzo na tak.

Może to też zapach dla Ciebie? :)
from BeGlossy with love

from BeGlossy with love

Na temat kosmetycznych boxów rozwodzi się wiele osób - są zwolennicy, którzy widzą okazję do przetestowania różnych produktów w rozsądnej cenie, a są tacy, którzy oczekują wciąż więcej i więcej, a marudzą, że pudełeczka są niezadowalające. Mimo, że lubię testować i otwierać nieznaną mi zawartość, to czasem nie jestem szczęśliwa ze zbyt często powtarzającego się produktu, ale przecież nikt nie zmusza mnie do zakupu wciąż pojawiających się boxów. W lutym odpuściłam sobie shinyboxa (zawartość raczej by mnie nie usatysfakcjonowała), jednak ochoczo sięgnęłam po beGlossy, którego zawartość bardzo mi się spodobała.

W zasadzie jest to pierwszy Glossybox, którego zamówiłam, a raczej zamówił mi mój facet. Od razu przejdę do zachwytu nad opakowaniem - zerwanie plomby z zewnętrznego kartonika było dużo fajniejsze niż odpakowywanie go z koperty foliowej, z dodatkowego kartonika.. A co do samego boxa - bardzo podoba mi się drobny akcent, wstążeczka, która dodaje kobiecego uroku. Detal, drobnostka, a niesamowicie cieszy oko sroczki.

Na pudełeczko skusiłam się ze względu na obecność balsamu do ciała Organique truskawka i guawa. Uwielbiam kosmetyki tej marki, ostatnio polubiłam również i te balsamy, więc zamawiając boxa wyszłam korzystniej na tym, niż gdybym kupiła sam balsam i chciała dokupić coś jeszcze. Kosmetyk ma niezwykle słodki, ale i realistyczny zapach.

Kolejna rzecz, która kusiła to gąbeczka do makijażu Nicka K New York. Od dawna marzy mi się beauty blender, jednak cena nieco odrzuca, a tutaj taki oto zamiennik. Pierwsze aplikacje za mną i taka metoda przypadła mi do gustu. Zobaczymy jak będzie na dłuższą metę ;)

Maska przeciw łamaniu się włosów Syoss to również kusząca propozycja - jednak ta musi poczekać na swoją chwilę, bo aktualnie mam 2 maski w użyciu, a także 2 w zapasach, więc opinia o niej pojawi się nieco później..

Nie będę ukrywać, że liczyłam na olejek do kąpieli Biodermy, jednak balsam do rąk Lambre również wydaje się trafiać w moje potrzeby. Zużyłam swoje zapasy kremów do rąk i właśnie męczę ostatni z nich, który niestety nie przypadł mi do gustu - może ten bardziej mi się spodoba.

Ostatni i najmniej przekonujący mnie produkt, to krem BB Clarena. W sumie najbardziej boję się koloru, a ostatnio żyję nieco w biegu i nie mam czasu ryzykować w makijażu, że odcień będzie nie ten.. więc czeka na wolną chwilę i test koloru.

Całościowo pudełeczko bardzo mi się spodobało - wszystkie produkty trafią w użycie, no maska nieco później z wiadomych względów. Jestem zadowolona, że zamówiłam boxa z ujawnioną już zawartością - mimo braku niespodzianki podczas otwierania i tak się do siebie uśmichałam :)
Demakijaż z Mary Kay - luksusowa marka, ale czy luksusowe zmywanie oczu?

Demakijaż z Mary Kay - luksusowa marka, ale czy luksusowe zmywanie oczu?

Pierwszy raz z marką Mary Kay spotkałam się prawie 2 lata temu po tym, jak znajoma podała mój kontakt niezależnej konsultantce, która umówiła się ze mną i moją przyjaciółką, aby przedstawić nam kosmetyki kolorowe marki oraz słynny zabieg parafinowe dłonie. Przyznam, że kosmetyki w moje ręce wpadły dopiero dużo później, jednak byłam ich bardzo ciekawa. Na pierwszy ogień poszedł beztłuszczowy płyn do demakijażu oczu - jak się sprawdził?

Już samo opakowanie zwróciło moją uwagę - niby takie proste, ale jak dla mnie eleganckie. Zarówno kartonik jak i buteleczka utrzymane w podobnym stylu - delikatny, pudrowy róż z dodatkiem ponadczasowej czerni. Od razu muszę dodać, że moim zdaniem jest dużo ładniejsze od poprzedniego modelu butelki. Sama buteleczka o pojemności 110 ml jest wykonana z solidnego, nie takiego giętkiego plastiku. Jest przejrzysta, więc pozwala śledzić zużycie. Otwór dozujący jest małych rozmiarów, więc czasem aby szybciej zaaplikować płyn na wacik delikatnie naciskałam opakowanie.

Płyn działa na zasadzie dwufazówki - przed użyciem należy go wstrząsnąć. Czytałam, że wiele dziewczyn było zadowolonych z tego, że fazy nawilżają skórę pod oczami, jednak mnie ta warstewka osobiście drażni, więc zaraz po demakijażu zmywam ją żelem do mycia twarzy, którego aktualnie używam. Płyn dobrze radzi sobie z  makijażem (podobno nawet wodoodpornym, jednak tego nie sprawdziłam). Nie podrażnił moich oczu, a ponadto producent obiecuje nawet, że jest to produkt dobry dla osób, które noszą soczewki - brzmi nieźle. Do czego się mogę doczepić, to według mnie zbyt mała ilość płynu na waciku skutkowała tępym sunięciem po powiece, jednak kilka kropel więcej i o problemie zapominałam. Przez ten dyskomfort miałam na początku używania mieszane zdanie, jednak ostatecznie po zużyciu całej buteleczki jest bardzo zadowolona i polecam wszystkim. 
Cieszę się, że był wydajny, ponieważ łagodzi to jego drugi, niestety spory i nierozwiązywalny minus jakim jest cena - 70 zł za buteleczkę 110 ml. Od razu należy dodać, że dostaniecie je jedynie od konsultantki - wedle idei marki w żadnej drogerii ani perfumerii nie sprzedawane są ich kosmetyki .

Znacie ten lub inny kosmetyk Mary Kay? Może mi coś polecicie? :)
Nowości lutego

Nowości lutego

Jak ten czas szybko leci - dopiero co zaczął się nowy rok, a tu już biegnie trzeci jego miesiąc. Nawet nie zdążyłam się obejrzeć.. A skoro już to sobie uświadomiłam, t przychodzę do Was z postem, który zawsze ukazuje się na początku miesiąca, czyli przegląd nowości - zakupów z minionego miesiąca. Nie będzie tego tak dużo, bo dużą część kasy jednak wydałam na ciuszki - odezwała się we mnie łowczyni wyprzedaży - na facebooku się chwaliłam, jeśli ktoś jest ciekawy :)

Na pierwszy ogień łupki z Rossmanna - suchy szampon, bo mój Syoss się skończył. Wybrałam kwiatową wersję na wiosnę, ale jakoś nie szczególnie czuję ten zapach. Do tego odżywka do paznokci z Miss Sporty za niecałe 2 zł w CND :D

Widziałam, że wiele z Was poleca wodę toizującą z serii Liście zielonej oliwki, więc zajrzałam do sklepu firmowego Ziaji i po prostu kupiłam, by zobaczyć czy faktycznie jest taka dobra. 

Od niepamiętnych czasów zbierałam się do zakupu farbek akrylowych, aż w końcu trafiłam na nie w Tigerze - wzięłam. Bo jak nie teraz to kiedy? Zapewne długo by się jeszcze ten zakup odwlekał.

Końcówka miesiąca i zakup po ujawnieniu zawartości beGlossy boxa - skusił mnie zwłaszcza balsam Organique w wersji truskawka i guawa oraz gąbeczka do makijażu. Pierwsze testy już za mną, a post ze spostrzeżeniami na temat tego pudełeczka w przygotowaniu ;)

Na koniec dzisiejsza paczka z Goodies - jeszcze lutowe zamówienie, a że później bym o nim zapomniała (i zdjęcie jest paskudne), to od razu wepchnę je tutaj. Zapach samochodowy dzisiaj zamontowałam na nawiewach - oryginalny i intrygujący - wkrótce więcej o nim napiszę. Wosk również już wylądował w kominku i bardzo mi się podoba :)

Co najbardziej ciekawi Was z moich zakupów? Czego recenzje chętnie byście przeczytali? :)
Copyright © 2014 Maleńka bloguje , Blogger