Testujemy marzenia: nauka windsurfingu dla dwojga

Testujemy marzenia: nauka windsurfingu dla dwojga

Niedawno pisałam Wam, że wzięłam udział w pierwszym etapie tegorocznej akcji #ChcęToPrzeżyć, a już lada chwila kończy się drugi etap, w którym tym razem wybrałam sporty wodne. Lato w pełni, a mnie wtedy niesamowicie ciągnie do odpoczynku i aktywności nad wodą - spacery brzegiem plaży, wbieganie do morza, jazda rowerem po Półwyspie Helskim... Tam zawsze obserwowałam całą masę ludzi, którzy czerpali frajdę z uprawiania sportów wodnych. Nie raz przechodziło mi to przez myśl, ale nie wiedziałam, czy się sprawdzę i w tym momencie z pomocą przyszedł mi Katalog marzeń, dzięki któremu odkryłam, że pod Warszawą istnieje szkoła windsurfingu LSurf! Jesteście ciekawi jak to było?


Szkoła LSurf ma motto, którego sens prosto przełożyć na to, że nauczą windsurfingu każdego. I choć aby to polubić i chcieć się nauczyć przyda się zamiłowanie do wiatru w żaglach, wody i aktywności fizycznej to całą resztą zajmą się już oni. I to jest prawda! Gdy zawitaliśmy do szkoły, otrzymaliśmy pianki i kapoki dla bezpieczeństwa nie spodziewaliśmy się, że nic nie wiemy o windusrfingu. Doświadczona instruktorka objaśniła nam budowę deski i żagla, jak również zaznajomiła z pojęciami, których używała w czasie nauki. Później nadszedł czas na naukę na trenażerze, utrzymywanie równowagi na desce na wodzie i w końcu pływanie z żaglem w rękach. Uczucie niesamowite, jednak całość wymaga zarówno odpowiedniej koordynacji, nieco siły i doświadczenia. Sądzę, że fun jaki dała mi ta lekcja z pewnością przełoży się na powrót do tego typu aktywności i spróbowania czegoś nowego.


Może zauważyliście, ale jeśli nie to powiem Wam, że w obydwu etapach tegorocznej akcji Chcę to przeżyć wybierałam atrakcje przeznaczone dla dwójki, aby pokazać, że wspólne wyjście z przyjaciółmi czy partnerem może być czymś innym niż kinem, shoppingiem czy jazdą na rowerze. Wspólne lekcje jazdy na longboardzie czy nauka windurfingu zncznie różnią się od tych zapamiętanych ze szkoły. Tu liczy się dobra zabawa, a nabyte umiejętności to dodatkowy plus całej sytuacji. Takie oryginalne pomysły na spędzanie wolnego czasu z pewnością dają szansę lepiej poznać drugiego człowieka, jak również pozwalają żyć na całego. A Ty chcesz to przeżyć?


Lubicie sporty wodne?
Z jakimi macie doświadczenie?
• Bielenda Bikini • Karotenowy olejek do opalania SPF6

• Bielenda Bikini • Karotenowy olejek do opalania SPF6

Zdecydowanie bardziej ostatnio lubię się z olejkami do opalania - łatwo się rozprowadzają, a podczas aplikacji ich na ciało można przy okazji wykonać delikatny masaż. Ponadto nie bielą jak to się zdarza w przypadku mleczek i balsamów, a to zdecydowanie argument przekonujący dla osób, które choć raz zorientowały się, że chodzą z pobialałą skórą. Moja miłość do opalania trwa od dawna - zdecydowanie bardziej się sobie podobam z muśniętą słońcem skórą, a olejków używam już od 2-3 lat. W tym roku sięgnęłam po karotenowy olejek do opalania z filtrem SPF6 z serii Bielenda Bikini. Jak się sprawdził i kto może bez obaw z niego korzystać?

Przeczytaj także: Krótki wpis o filtrach, fototypach skóry i opalaniu


Mój urlop przypadł na drugą połowę czerwca i praktycznie cały ten czas spędziłam w polskich, nadmorskich miejscowościach. Pomijając przelotne opady mogłam do woli korzystać z uroków plażowania, a do domu wróciłam pięknie opalona bez żadnych poparzeń. Na wyjazd zabrałam ze sobą kosmetyki z niższą i wyższą ochroną, jednak nie używałam ich zamiennie (!). Po olejek Bielenda Bikini SPF6 sięgałam przy mniejszym nasłonecznieniu a także, gdy moja skóra już zdążyła się przyzwyczaić do słońca, aby nie wywołać oparzeń słonecznych.
Olejek w spray'u jest dla mnie wygodnym rozwiązaniem, ponieważ łatwo i bezproblemowo się go aplikuje (choć w zeszłym roku w przypadku dwufazowego miałam nieprzyjemność z zacinaniem się od ziaren piasku), a także szybko i dokładnie rozprowadza się po ciele. Nie ma efektu bielenia jak w przypadku mleczek i balsamów, a skóra po aplikacji zdrowo wygląda - niczym z kolorowego magazynu. Olejek ma przyjemny, nieco słodki zapach. Dawkowany w odpowiedniej ilości nie natłuszcza mocno ciała, a choć skład nie jest idealny, to olejek delikatnie nawilża ciało.


Wodo- i chloro- odporność, zbyteczne czy pożyteczne?

Z pewnością wiecie, że aplikację kosmetyków należy powtarzać po czynnościach, które mogą spowodować definitywne usunięcie ich z ciała np kąpiel w wodzie, wytarcie ręcznikiem czy spocenie się. Kosmetyki wodoodporne nie świadczą zatem o tym, że można nie powtarzać ich aplikacji, ale że można liczyć na ich ochronę również w wodzie - czy to stojąc w wodzie i łapiąc fale, płynąc czy też wejść do wody z materacem i dryfować na nim. 
Zapewne znajdą się osoby, które zapytają po co na plaży chloroodporny kosmetyk do opalania? Spójrzmy na hotele z basenami przy których stoją leżaki do opalania się. Kolejny świetny pomysł to aquaparki z wyjściem an baseny zewnętrzne lub nasłonecznione tarasy. Choć aplikację  


Krótki wpis o opalaniu, filtrach i fototypach skóry | 7 mitów na temat opalania

Krótki wpis o opalaniu, filtrach i fototypach skóry | 7 mitów na temat opalania

Ludzie różnie podchodzą do filtrów - wybierają niskie filtry SPF, bo chcą szybciej się opalić albo nie widzą sensu brać większego, skoro jest mniejszy. Z takimi opiniami spotykam się na co dzień w drogerii, w której obecnie pracuję. Prawda jest taka, że SPF, czyli sun procection factor określa  o ile czasu dłużej można przebywać na słońcu do wystąpienia rumienia w porównaniu do czasu bez zastosowania filtra. Zakładając, że potencjalnie bez zastosowania filtra rumień wystąpi u Ciebie po 20 minutach oznacza, że filtr SPF 6 wydłuży ten czas sześciokrotnie, czyli 20 min x 6 = 120 minut (2h). Używając filtra zawsze warto znaleźć również informację na opakowaniu produktu na temat ponownej aplikacji (np po upływie 2 h od pierwszej aplikacji, po wyjściu z wody, wytarciu się ręcznikiem).
Kolejną istotną rzeczą jest również fakt, przed jakimi promieniowaniami chroni kosmetyk z filtrem. Trzy wymieniane promieniowania to UVA, UVB i UVC. Promieniowanie UVC (krótka fala) jest praktycznie w całości zatrzymywane przez warstwę ozonową, dzięki czemu niemal w ogóle nie dociera do ziemi, dlatego też producenci na opakowaniach kremów z filtrem pomijają informację o ochronie przed tym promieniowaniem. Promieniowanie UVB (średnia fala) działa na naskórek i skórę właściwą. Działanie tej fali daje skutek w postaci opalenizny, ale również i rumienia oraz poparzeń słonecznych. Promieniowanie UVA (długa fala) dociera do tkanki podkskórnej, a jego natężenie jest przez cały dzień na tym samym poziomie niezależnie od pogody. Promieniowania UVA i UVB są odpowiedzialne za fotostarzenie skóry i powstawanie nowotworów skóry.


~ Fototypy skóry ~

Fototypy skóry to podział na 6 typów skóry w zależności od reakcji na promieniowanie ultrafioletowe stworzone przez dermatologa Thomasa B. Fitzpatrick'a. W zależności od posiadanego fototypu skóry powinniśmy dopasować odpowiedni pozom filtra SPF, aby uniknąć przykrych skutków opalania się.

  1. Blady kolor skóry, niebieskie lub piwne oczy, włosy blond lub rude, bardzo często piegi - zawsze ulega oparzeniom, nigdy nie opala się
  2. Jasny kolor skóry, zielone lub piwne oczy, włosy blond, rude lub brązowe, często piegi Zazwyczaj ulega oparzeniom, trudno się opala
  3. Kremowy kolor skóry, ciemny blond lub brązowe włosy, szare lub brązowe oczy, rzadko piegi - umiarkowanie ulega poparzeniom, opala się przeciętnie
  4. Jasnobrązowa do oliwkowej skóra, ciemne włosy, brązowe lub ciemnobrązowe oczy, brak piegów - rzadko ulega oparzeniom, zawsze się opala
  5. Brązowa skóra, ciemne lub czarne włosy, ciemnobrązowe oczy - bardzo rzadko ulega oparzeniom, łatwo i mocno się opala
  6. Ciemnobrązowa lub czarna skóra, czarne włosy, ciemnobrązowe oczy, brak piegów - nigdy nie ulega oparzeniom, nigdy się nie opala.

~ Fakty i mity na temat opalania ~


1. Filtry się dodają. Fałsz.

Takie pytanie pojawiło się podczas koła fortuny na Podwórku Nivea na plaży w Gdyni i gdyby nie zdziwione miny ludzi na wieść o tym, że filtry się nie sumują  to nawet nie pomyślałabym, że ktoś może wpaść na taki pomysł. To nie prawda, że gdy najpierw posmarujemy się kremem z filtrem SPF 15, a po chwili SPF 20 to uzyskamy ochronę na poziomie SPF 35. Tak naprawdę chroni nas ostatni nałożony filtr, czyli w tym wypadku SPF 20.

2. Wystarczy jedno posmarowanie się kremem z filtrem na cały dzień. Fałsz.

Prawidłowa aplikacja kremu z filtrem powinna odbyć się ok 15-20 minut przed opalaniem i być powtarzana co 2 godziny. Ponadto należy ponownie zaaplikować krem z filtrem w przypadku kąpieli/pływania, spocenia się, wytarcia ciała w ręcznik oraz każdej innej aktywności, która może pozbyć się zakładanej ochrony kremem.

3. W cieniu się nie opalę, zrobię to tylko na plaży. Smarując się filtrem SPF 50 również się nie opalę. Fałsz.

Promienie UVA oddziałują na skórę zarówno w słońcu jak i w cieniu, zarówno latem jak i zimą, zarówno o godzinie 9 jak i o 16, z tą różnicą, że robią to w różnym stopniu. Z tego też powodu filtry powinny być stosowane przez cały rok. Przykładem osób opalonych poza plażą są geodeci, budowlańcy, ręka kierowcy (opalona przez szybę!).
Filtr SPF 50 stanowi większą ochronę skóry, jednak opalanie wciąż jest możliwe, po prostu w bezpieczniejszy sposób i w wolniejszym tempie.

4. Krem z filtrem z poprzednich wakacji nada się i w tym roku. Fałsz.

Powiedzmy sobie wprost - na większości opakowań kosmetyków widać informację, że produkt należy przechowywać w suchym i chłodnym miejscu albo w temperaturze pokojowej. Czy w pełnym słońcu na plaży krem nawet ukryty w torbie pod ręcznikiem uzyskuje takie warunki? No właśnie.. Poza tym według zasady prawidłowego smarowania się kremami pochłonięta ich ilość nie powinna pozwolić na to, aby zostało nam coś na przyszły rok., bowiem zaleca się stosowanie takich produktów obficie, aby uzyskać pożądaną ochronę. Niestety łatwo zaobserwować, że nasze społeczeństwo wciąż ma z tym problem..

5. Krem z filtrem daje 100% ochronę. Fałsz.

Myślę, że nie muszę tego komentować. Ale jeśli ktoś chce drążyć temat to porównajmy to do antykoncepcji - żadna nie daje 100% pewności nie zajścia w ciążę.

6. W wodzie opalisz się szybciej/bardziej. Prawda.

Tafla wody mocno przyciąga słońce, a promienie przebijają się nawet do 50 cm pod wodę.

7. Zaśnięcie na słońcu gwarantuje spieczenie się na raczka. I tak i nie.

Śpiący człowiek nie przyciąga mocniej promieni słonecznych, więc nie jest do końca prawda. W tym wypadku należy zwrócić uwagę, że w czasie snu najczęściej wystawiamy na ekspozycję jedną część ciała np leżąc na brzuchu cały czas opalamy plecy, słońce cały czas operuje tylko nad nimi, ponieważ się nie przekręcamy na drugą stronę. Aby tego uniknąć warto poprosić naszego plażowego towarzysza, aby zadbał o to, abyśmy zmienili pozycję, a dzięki temu unikniemy przykrych skutków snu w pełnym słońcu.

Może ktoś coś doda od siebie z jakimi dziwnymi poglądami na temat opalania i filtrów się spotkał?
• Lovenue • Pędzle do makijażu

• Lovenue • Pędzle do makijażu

My kobiety lubimy się bawić makijażem, odkrywać w czym nam do twarzy, jednak codzienny makijaż wymaga od nas nie tylko precyzji, ale również szybkości i łatwości w wykonywaniu. Do tego są niezbędne pędzle do makijażu. Pędzle to nie tylko ozdoba kobiecej toaletki, ale również wspaniałe narzędzie codziennej pracy. Szukamy tych, które nie zjadają kosmetyków, są delikatne dla cery i trwałe, gdyż dbając o higienę często je czyścimy, a nie znosimy wypadającego włosia. Wciąż czytam recenzje różnych marek - od topowych, popularnych marek po aliexpresowe zdobycze. Przyznam, że przez cały ten czas nigdy nie trafiłam na markę Lovenue, którą sama odkryłam w paczce po spotkaniu blogerek w Ostrowcu Świętokrzyskim. W pierwszej kolejności przetestowałam loveblendery, a chwilę później wzięłam się za 3 pędzle do makijażu.

Inne produkty marki Lovenue: Loveblender, czyli gąbeczki do makijażu w kształcie serca


Pędzle Lovenue znajdujące się w moich zbiorach pochodzą z kolekcji BRUSHME by Lovenue. Mają elegancki wygląd - połączenie jasnego włosia z czarną rękojeścią i złotymi skuwkami oraz grawerem z logo marki. Wszystkie pędzle, które posiadam w swojej kolekcji łatwo oczyścić za pomocą łagodnego szamponu lub mydła, a po wysuszeniu wracają do swojego pierwotnego kształtu. W dodatku odbywa się to bez szkód typu wypadające włosie czy rozklejenie się skuwki. Pędzle mają delikatne włosie i doskonale się z nimi pracuje. Jedną małą wadą, którą zauważyłam jest fakt, że krawędź przy końcu rączki delikatnie się ściera, jednak nie rzuca się to mocno w oczy.


Pierwszy z nich, po który sięgnęłam to pędzel ołówkowy do cieni nr 1. To pędzel, którego zdecydowanie brakowało w mojej kolekcji. Świetnie sprawdza się do nakładania cieni na dolną powiekę bez powodowania osypywania się ich, a także do przyciemniania zewnętrznego kącika oka. Dzięki niemu mój makijaż jest dokładniejszy, a malowanie dolnej powieki nie kończy się efektem pandy pod okiem. Jestem zdecydowanie na tak!

Kolejny to pędzel do różu, bronzera oraz modelowania ramion i obojczyków nr 10. Co do tak szerokiego spektrum działania go nie wykorzystywałam - makijaż robię jednak głównie twarzy :) Przyznam, że na początku mojej kariery byłby zapewne moim makijażowym hitem, jednak obecnie przyzwyczaiłam się do ściętych pędzli, którymi wygodniej mi operować.

Ostatni z mojej trójki jest pędzel do konturowania na mokro nr 8, oprócz tego może służyć do nakładania produktów typu krem, fluid, kremy BB/CC i zdecydowanie w tym się u mnie lepiej sprawdza i dzięki temu częściej go używam. Jego niewielki rozmiar sprawia, że łatwo nim manewrować w trudno dostępnych miejscach takich jak okolice ust czy płatków nosa. Nie mogę oczywiście zarzucić mu, że nie sprawdza się przy konturowaniu na mokro, ponieważ bardzo dobrze rozprowadza tego rodzaju kosmetyki.

• EOS • Crystal - nawilżający balsam do ust o lekkiej formule

• EOS • Crystal - nawilżający balsam do ust o lekkiej formule

Pomadki ochronne to temat rzeka. Mamy ich dużo i wszędzie - w każdej torebce, w kieszeni i w domu. I ja należę do tej grupy, choć właśnie wymieniam swoją kolekcję, ponieważ te w zapomnianych punktach niestety już są po terminie albo mają wątpliwy stan. Niedawno otrzymałam do przetestowania rossmannowską premierę, czyli najnowszy EOS, który właśnie trafia do drogerii. Mowa oczywiście o EOS Crystal, który występuje w dwóch wersjach - wanilia oraz hibiskus z brzoskwinią, który właśnie do mnie trafił. Czy warto zainwestować 35 zł w nowy produkt tej marki? Na to pytanie postaram się Wam odpowiedzieć w dzisiejszym wpisie.


Kilka osób, które widziało mnie już z tym kosmetykiem pytało o niego w kontekście przejrzystego balsamu do ust, z którym jak dotąd nikt się nie spotkał. To faktycznie innowacja również i dla mnie, jednak według mnie po kilku użyciach lśniący kryształ traci swój urok. Matowieje, wygląda jak rant szklanki po tym, jak napije się z niej kobieta pomalowana błyszczykiem. Co do opakowania, to nowy EOS Crystal zdecydowanie bardziej przypomina kształtem jajeczko, a delikatny kolor pudrowego różu jest zdecydowanie dziewczęcy. W opakowaniu nieco brakuje mi wgłębienia, które ułatwiało odkręcania produktu, do którego przyzwyczaiłam się we wcześniejszej wersji słynnego EOSa.


W przypadku kosmetyków należy pamiętać, że zdecydowanie bardziej liczy się zawartość. Wadliwego produktu nie uratuje cieszące oko opakowanie, ponieważ nie będziemy chcieli po niego sięgać mimo wygody i elegancji. A jak jest w tym przypadku?
Producent obiecuje hipoalergiczny produkt, który jest w 100 % wegański - na pewno zauważyliście, że na rynku kosmetycznym pojawia się coraz więcej takich produktów, mamy nowy trend pokierowany szerzącą się grupą odbiorców. W składzie tym razem nie znajdziemy wazeliny ani wosków, a jedynie 5 naturalnych olejków odżywczych, takie jak masło shea, kokosowy, awokado, słonecznikowy i rycynowy, które dają nawilżenie pozostawiając uczucie lekkości. Lekkość w tym wypadku to słowo klucz - nie szukajcie w nim ratunku dla suchych czy problematycznych ust. EOS Crystal sprawdza się u mnie jako codzienna pielęgnacja, jednak w innym przypadku sięgam po coś innego. Balsam bardzo łatwo rozprowadza się  po ustach, a przy tym jest bardzo wydajny. Praktycznie nie widać po nim zużycia, choć kusi on do częstego stosowania ze względu na słodki smak i zapach - przyznaję się bez bicia - ze smakiem oblizuję usta ;)
Podsumowując: EOS Crystal to zdecydowanie kolejny kosmetyk-gadżet, który zwróci uwagę, aniżeli wypielęgnuje usta. Ciekawy produkt na co dzień, który delikatnie nawilży usta.

• Seacret SPA • Chusteczki do demakijażu z minerałami z Morza Martwego

• Seacret SPA • Chusteczki do demakijażu z minerałami z Morza Martwego

Niedawno wróciłam z urlopu - spędziłam całe 2 tygodnie nad naszym pięknym, polskim morzem. Choć na tak długi wyjazd nie pakowałam miniatur, a raczej w większości pełnowymiarowe kosmetyki, to mimo wszystko liczyło się dla mnie to, aby kosmetyki były w jakimś stopniu kompaktowe. W ten sposób zabrałam ze sobą opakowanie chusteczek do demakijażu Seacret SPA, ponieważ zużywając chusteczki opakowanie robiło się coraz bardziej płaskie, a więc zajmowało mniej miejsca. Oczywiście przemknęło mi również przez myśl, aby zdjęcia do opinii o nich zrobić na plaży.

Chusteczki zabrałam ze sobą na wakacyjny wyjazd, tak więc poddawałam je testom na w miarę lekkim makijażu tj. podkład mineralny, wypełniacz do brwi, eyeliner i tusz do rzęs. Do demakijażu wystarczała mi jedna chusteczka, natomiast po jej użyciu domywałam twarz żelem oczyszczającym do twarzy. Chusteczki są dobrze nasączone, nie są suche, ani wręcz nie leje się z nich, jest w sam raz. Dobrze i delikatnie usuwają makijaż, choć w przypadku tuszu musiałam nimi lekko potrzeć oko. Demakijaż mimo wszystko odbywał się bez podrażnień i otarć.
Chusteczki zamknięte są w dość eleganckim jak na foliowe opakowaniu, które dobrze się zamyka tym samym nie pozwalając na wysychanie chusteczek. Producent określa czas na zużycie 25 chusteczek jako 3 miesiące od otwarcia, choć ilość nie wystarczy nawet na pełny miesiąc, co przy kwocie 104 zł za opakowanie wychodzi dość drogo. Cena to jednak nie jedyny minus - w przypadku wysokiej ceny oczekujemy również jakości. Opakowanie po podróżach w kosmetyczce i ciągłym przekładaniu niestety nieestetycznie się pogniotło, skład produktu jest dość dłuuugi, a w dodatku chusteczek nie można spuszczać w toalecie, choć o wiele tańsze mają taką możliwość..
Nie zrozumcie mnie źle, produkt w moim odczuciu jest dobry, jednak w tej cenie kupiłabym kilka innych dobrych produktów do demakijażu. Cieszę się jednak, że miałam okazję go wypróbować dzięki Shinyboxowi - w końcu pojawił się w nim droższy, jakby luksusowy produkt.


A Wy jakich produktów do demakijażu na wyjeździe używacie?
• A'Pieu • Icing sweet bar sheet mask watermelon (maska w płachie Arbuz)

• A'Pieu • Icing sweet bar sheet mask watermelon (maska w płachie Arbuz)

Wszystko co dobre szybko się kończy, a najszybciej długo wyczekiwany urlop. Urlop w tym roku nieco pokrzyżował mi plany, gdyż pobyt nad morzem niestety nieco wykluczył udział w See bloggers. Choć nie mogłam uczestniczyć w festiwalu to na bieżąco śledziłam Wasze social media - zwłaszcza instagram, gdzie podziwiałam organizację wydarzenia i moc atrakcji, jakaą przygotowali organizatorzy. Widziałam również, że wśród podarunków otrzymaliście maski w płachcie od koreańskiej marki A'pieu, która w ostatnim czasie pojawiła się jako wyjątkowy produkt w Rossmannie. Ciężko było mi się zdecydować stojąc przed całym standem maseczek, jednakże wygrała miłość do arbuzów - zakupiłam maskę w płachcie na bazie wody morskiej i ekstraktu z arbuza. Jak się sprawdziła?


Użyłam jej tuż po powrocie z urlopu spędzonego na plaży - moja cera była wystawiona na ciągłe działanie słońca, więc mimo stosowania kremów nawilżających z filtrem nieco się przesuszyła, na co miał również wpływ nowo testowany krem. Ponadto przed nałożeniem maski pojawiły się również na twarzy zaczerwienienia w związku z usuwaniem włosków pęsetą oraz suche skórki w okolicy nosa, które były skutkiem kataru i ciągłego operowania chusteczkami wokół niego.

Co na to maska? Po otwarciu wyjęłam mocno nasączony płat maski z odpowiednimi wycięciami, który łatwo przylgnął do skóry i się na niej trzymał kiedy siedziałam i korzystałam z komputera. Nie chcę marudzić, jednak wycięcia na oczy mogłyby być troszkę większe, a ja wcale nie mam takich dużych oczu (!), a ponadto maska zawierała w sobie tyle esencji, że aż kapała mi na dekolt. Tą drugą wtopę jej wybaczę, ponieważ po prostu wklepałam ją dodatkowo nawilżając ciało, które dodatkowo przyjęło ładny owocowy zapach, który posiada maska. Nawet teraz gdy piszę ten post siedzę i wącham sobie opakowanie po produkcie - może nie jest to zapach w 100% naturalny, jednak pięknie arbuzowy, którego spodziewałam się po grafice na opakowaniu. Nie samymi względami estetycznymi jednak człowiek żyje - zapewne ciekawi Was jak sprawdziła się maseczka? Po zdjęciu maski z twarzy widać było, że cera wręcz piła esencję - sprawiała wrażenie jakby bardziej nawodnionej, jędrniejszej. Maska złagodziła również zaczerwienienia i prawie udało jej się uporać z częścią suchych skórek - podejrzewam, że sprawę do końca rozwiąże jeszcze jeden zabieg peeling + maska. Pozytywnie oceniam efekt po użyciu maski, choć jak wiadomo był to efekt krótkotrwały i tradycyjnie wręcz pozostawiający uczucie lepkiej skóry.


Znacie markę A'pieu?

Copyright © 2014 Maleńka bloguje , Blogger