• Balea • arbuzowy żel pod prysznic

• Balea • arbuzowy żel pod prysznic

Ostatni weekend tegorocznych wakacji zapowiadał się słonecznie - dość optymistycznie jak na dwa miesiące pogody w kratkę. Przez takie warunki atmosferyczne dość krótko cieszyłam się truskawkami z mojego ogrodu czy zwiewnymi bluzkami. Na szczęście na inne letnie znaki znalazłam inny sposób - arbuz był ze mną obecny w trakcie kąpieli w postaci żelu pod prysznic Balea Melone.


Jakie są żele Balea każdy widzi. Tani jak barszcz symbol drogerii DM - analogicznie jak w Rossmannie Isana. Łatwo dostępne (nie licząc naszego kraju), cała armia zapachów i kolorowych etykiet, które co raz kuszą z półki. Pojawiają się edycje specjalne, limitowane, a także jest spory wybór w ofercie regularnej. Z jakością bywa różnie - jedni są zadowoleni z działania, inni marudzą, a mimo wszystko pojawiają się kultowe produkty, które każda dziewczyna w blogosferze chce mieć
Tak było z żelem o zapachu arbuza - etykieta iście wakacyjna, nasycenie kolorów mami wzrok mieszając nadruk z rzeczywistością a owocowy trend dodatkowo podsyca małą istotkę w portfelu, która mówi kup go. Sam zapach jest przyjemny, choć nie do końca realistyczny - mi nieco bardziej przywodzi na myśl sorbet arbuzowy. Jeśli chodzi o działanie to dla mnie żel spełnia swoje funkcje - dobrze oczyszcza, nie podrażnia, nie przesusza nadmiernie skóry. Cena w importowym sklepiku nie przekroczyła 8 zł.


Lubicie kosmetyki Balea? Jakie zapachy polecicie?
See bloggers 2017 ⚓ - mój pierwszy raz na konferencji - relacja

See bloggers 2017 ⚓ - mój pierwszy raz na konferencji - relacja

See bloggers, najbardziej wyczekiwany i zarazem największy festiwal dla blogerów i influencerów w Polsce. Odkryłam go kilka lat temu, lecz dopiero w tym roku w nim uczestniczyłam. Inspirujące prelekcje, ciekawe warsztaty, otwarte strefy spotkań z markami a także innymi blogerami to chwalony wynik przygotowań zaledwie garstki organizatorów. W tym roku niestety został owiany złą sławą - kradzieże, przebiegli blogerzy i cwaniacy.. 


See bloggers odkryłam kilka lat temu (ot fanka marynistyki natknęła się na logo z kotwicą) jednak długo nie było mi dane w nim uczestniczyć - nie zgrywał mi się termin albo górowało moje wyobrażenie 'czy ja się tam nadaję?!'. Tym razem powiedziałam sobie zgłoś się i w taki właśnie prosty sposób otrzymałam zaproszenie i weekend 21-22 lipca 2017 spędziłam w Gdyni. Zdaję sobie sprawę, że co roku wydarzenie jest coraz większe, wymaga coraz większego zaangażowania w organizację, więc należy zwrócić uwagę, że za tym wszystkim stoi zaledwie kilka osób. Uważam, że co roku odwalają kawał dobrej roboty - zachwycona byłam teraz jak i w ubiegłych latach, kiedy jedynie śledziłam zdjęcia innych blogerów na instagramie. Przygotowują masę atrakcji - od wykładów, prelekcji i warsztatów, po imprezy integrujące, strefy chillout i inne rzeczy, których potencjalny uczestnik nie zauważa. Z chęcią opowiem Wam o tym jak spędziłam 2 dni na konferencji.


Przy zapisach, które były długo wyczekiwane, a bardzo szybko się zakończyły najbardziej liczyłam na warsztaty. Chciałam uczyć się tworząc - niestety nie wszędzie wyszło tak jak sobie zakładałam. Myślę, że na przyszłość warto byłoby uściślić tą formę do takiej, w której uczestnicy faktycznie mogą coś robić - zdobić, ustawiać, przejawiać swoją twórczość. Wybrałam najbardziej interesujące mnie tematy, jednak w czasie zapisów starałam się wykorzystać czas jak najlepiej, dzięki temu w sobotę pomiędzy każdymi warsztatami miałam może z 10 minut luzu - akurat aby przejść od sali do sali.
Pierwsze warsztaty w których uczestniczyłam to ASUS Fashion Photo - Fashion Deconstruction. Choć wyobrażałam sobie je zdecydowanie inaczej, to mimo wszystko dobrze się bawiłam. Trafiłam do grupy, która chętnie ze sobą rozmawiała i wymieniała się doświadczeniami, a w rozmowę nawet włączał się Mateusz Suda, który podpowiadał jak włożyć w pracę emocje, jak współpracować z markami oraz pokazywał nam mnóstwo inspiracji foto i video i zachęcał do późniejszego kontaktu na priv.
Kolejne warsztaty o których warto powiedzieć słowo to te zorganizowane przez markę Gosh, czyli sobotnie TAJEMNICE #PEWNOŚCI EFEKTU GOSH COPENHAGEN ORAZ KREOWANIA WIZERUNKU oraz niedzielne Charakter bloga vs autoprezentacja w makijażu - jak zachować spójność przekazu?. Tutaj stanowczo określenie warsztat nie pasuje - pierwsze wydarzenie było wywiadem z przedstawicielkami marki oraz Mają Sablewską wraz z kilkoma pytaniami od publiczności. Drugi warsztat makijażowy to bardziej dla mnie instruktarz, prelekcja - Anna Mucha udzielała wskazówek makijażowych i dyskutowała z nami na tematy pokrewne.


Udało mi się zapisać również na warsztaty Pharmaceris - O dzieleniu włosa na czworo - czyli wszystko, co powinniście wiedzieć o skórze głowy, by mieć zdrowe włosy. Tutaj również odbywała się raczej prelekcja, jednak moim zdaniem jedna z ciekawszych w jakich uczestniczyłam. Szybkie omówienie problemów i zagadnień z tematyki włosów, które było przerywane małym quizem dla słuchaczy. Na koniec warsztatów odbyło się również losowanie osób, które mogły przyjść na badanie trychologiczne bez kolejki. Swoją drogą mi udało się wziąć w nim udział po odstaniu swojego - jestem zadowolona, gdyż rzeczowo powiedziano mi co mogę zrobić by z moimi włosami było jeszcze lepiej, a także polecono mi konkretne kosmetyki, które faktycznie sprawdzają się rewelacyjnie.



Rzutem na taśmę dostałam się również na warsztaty Zadbaj o swoje włosy ze specjalistami Michel Mercier - warsztaty dla włosomaniaczek i nie tylko. Tutaj rzekomy warsztat w moim odczuciu był jedynie prezentacją produktów marki - poznałam nową markę, na którą jeszcze nie zwróciłam uwagi w sklepach, natomiast dwie dziewczyny miały okazję sprawdzić działanie szczotki i suchego szamponu na swoich włosach.


Warsztat Chiodo Pro Pyłki świecące w ciemności. Water Aqua to aktywność, którą faktycznie mogę nazwać warsztatami - organizatorzy się postarali i przygotowali dla nas stoiska a la nail bar i same miałyśmy okazję spróbować swoich sił w hybrydowym zdobieniu paznokci. Odkryto przed nami tajniki gradientu, używania pyłków oraz wykonywania wakacyjnych zdobień. Zdradzono nam techniki, które pozwalają na łatwe i szybkie zdobienie paznokci bez nieustannego poprawiania ich. Sama stworzyłam kotwicę i palemkę!



Na See bloggers starałam się szeroko rozwijać, więc nie wszystkie warsztaty na jakie się udałam były skierowane stricte w tematykę beauty mojego bloga. Wybrałam się na warsztat przygotowany przez dziewczyny z Make home easier Ręczne tworzenie plansz moodboardowych. Tutaj w grupach pracowaliśmy nad tworzeniem plansz tematycznych dotyczących urządzenia wybranego pomieszczenia w mieszkaniu. Była to dla mnie dość ciekawa odskocznia i na pewno kiedyś napiszę Wam coś więcej na ten temat na blogu. 



W natłoku warsztatów w których brałam udział nie miałam za wiele czasu na wysłuchanie wykładów czy prelekcji, jednak w czasie wolnym trafiły się dwie pod rząd, które szczególnie mnie zaciekawiły. Prelekcja Kasi Ogórek "Bloger czy już biznesmen? - jak znaleźć złoty środek" była dla mnie okazją do sprawdzenia kim jest tajemnicza mama DIY blogosfery. W rozmowie po prelekcji okazała się świetną babką - od razu milej zaglądać na bloga, kogo się poznało w tak miłej atmosferze. Druga prelekcja, w której wzięłam udział to Czego nie powiem Ci o Instagramie by Alabasterfox. Oprócz ciekawostek jakie Adrianna zdradziła nam na temat instagramu, jego algorytmach i trendach muszę przyznać, że Ada miała najlepszą stylizację a SB - prosta, a jednak wyglądała jak milion dolarów!


See bloggers moim zdaniem było zorganizowane genialnie! Nie miałam czasu na nudę, gdyż całe 2 dni miałam zaplanowane od A do Z - praktycznie żadnego okienka, z ledwością miałam czas wyrwać się do strefy chill out, spróbować lodów czy własnoręcznie skomponowanej herbaty. Nie starczyło mi również czasu na przejście po wszystkich stoiskach marek, które było piękne! Nawet nie zrobiłam im zdjęcia.. jednak żebyście nie byli stratni podsyłam linka do Snaily, która w swoim wpisie pokazuje ich zdjęcia. Dbano o nasz relaks, zaspokojenie pragnienia czy głodu. Korytarze były pełne poznających się i rozmawiających influencerów. Sama poznałam na żywo kilka osób, które znałam z sieci oraz takich, na których blogi jeszcze nie trafiłam (tutaj pozdrowienia dla wszystkich, z którymi siedziałam i zamieniłam słowo na warsztatach czy korytarzach!). Mam nadzieję, że do zobaczenia za rok!

PS. See bloggers zostało owiane złą sławą - bo brakowało papieru, bo skradziono smartfony.. Ale czymże jest kilka tych niemiłych incydentów w stosunku do wspaniałej organizacji i atmosferze towarzyszącej wydarzeniu. Czemu nagle wszyscy blogerzy są postrzegani jako źli  - nie wrzucajmy wszystkich do jednego wora! Nie powiem Wam, kto pokazał swe prawdziwe oblicze - bo nie wiem. Warto jednak zwrócić uwagę, że przy takim natłoku ludzi zmieszały się ze sobą różne środowiska - tak jak w dużym mieście, szkole - jeden rozrabiaka nie powinien być wyznacznikiem tego, kim są wszyscy. Dziękuję za uwagę.



A Tobie jak się podobało na See bloggers?
Testujemy marzenia: Rajdowa jazda Peugeot 106 S16 po torze

Testujemy marzenia: Rajdowa jazda Peugeot 106 S16 po torze

Dzisiaj przychodzę do Was z nowym postem, który powstaje dzięki temu, że uczestniczę w akcji Chcę to przeżyć organizowanej przez Katalog marzeń. Dzięki Waszej aktywności pod postem oraz w social mediach udało mi się dostać do drugiego etapu, w którym tym razem zmierzyłam się z wyzwaniem motoryzacyjnym, a mianowicie z rajdową jazdą Peugeotem 106 S16 po torze w Izabelinie/k.Warszawy. Jak było, dla kogo jest stworzona ta atrakcja i czy warto się na nią wybrać?


Co, jak i dla kogo?

W moim pakiecie było 5 okrążeń sportowym samochodem po torze - pierwsze zapoznawcze, na kolejnych można było pobawić się i wyżywać się na samochodzie. Fajna sprawa, zwłaszcza dla kogoś, kto pasjonuje się motoryzacją lub patrząc na wszelkie rajdy czy wyścigi chciałby się znaleźć na miejscu kierowcy. Taka forma aktywności trafi również w serce każdego faceta, ale i dziewczyny, która lubi sobie pośmigać. Nie zapominajmy o osobach, które potrzebują odreagować stres czy frustruje ich codzienny dojazd do pracy w korkach - odrobina rozrywki, dla niektórych byś może adrenaliny dobrze zrobi każdemu. Dużym plusem jest fakt, że od marzyciela nie jest wymagane prawo jazdy - przejazd odbywa się pod czujnym okiem instruktora, który sprawuje nad wszystkim kontrolę, a samo auto jak i tor jest dobrze przygotowane do tego typu jazdy.
Jazda odbywa się w Rally drive a terenie STW Center w Izabelinie, kilka kilometrów od lotniska Warszawa Babice (Bemowo) - dojeżdżają tu autobusy komunikacji miejskiej oraz jest parking jeśli zdecydujesz się przyjechać samochodem. Rally drive ma w ofercie zarówno samodzielną jazdę za kierownicą jak również a miejscu pasażera w tzw. drift taxi czy szybkiej jeździe po torze oraz możliwość wynajęcia toru czy jazdę po nim własnym autem. Szeroka oferta na pewno zaciekawi nie jedną osobę.


Moje wrażenia

Zdecydowanie stwierdzam, że żałuję, że Was tam nie było. Żadne zdjęcia czy filmik nie oddaje tego co tam się działo - pisk opon, palona guma czy mijanie się na torze z innym autem. To stanowczo trzeba przeżyć samemu. Sprawdzenie siebie za kierownicą podczas mijania zakrętów w prędkości to świetna sprawa, a zarazem oryginalny pomysł na prezent. Sami przyznajcie - ile nietrafionych prezentów dostaliście, ile się z nich kurzy? Jazda samochodem po torze to prezent dla każdego w każdym wieku. Psst, nie musicie się przejmować nierównościami na torze tak jak byście jechali własnym autem - skupiacie się na samej przyjemności ;)


Braliście udział w podobnych atrakcjach? Mamy tu motoryzacyjnych fanów? :)
#chcętoprzeżyć
• LUMENE • arktyczne piękno w miniaturowych kremach do twarzy i maseczce

• LUMENE • arktyczne piękno w miniaturowych kremach do twarzy i maseczce

O kosmetykach marki Lumene pierwszy raz usłyszałam, kiedy wypuściły kosmetyki pielęgnacyjne - linię inspirowaną ptakami z gry Angry Birds. Tym razem marka wykonała wielki krok w kategorii makijażu - stworzyła pierwsze kosmetyki do makijażu hybrydowego, którymi pochwaliła się na festiwalu See bloggers. Niestety nie udało mi się dostać na warsztaty prowadzone przez markę, ale na ich stoisku udało mi się poznać nowości oraz porozmawiać z ekspertami. Na koniec rozmowy otrzymałam kilka miniatur, o których teraz chciałabym teraz Wam opowiedzieć.

Miniatury kosmetyków to świetna forma na wyjazd, ale również do poznania nowych produktów. Szczególnie często decyduję się na zakup miniatur w przypadku kremów do twarzy. Moja buźka jest kapryśna, więc zawsze wolę się upewnić, czy kosmetyk nie stworzy więcej problemu niż pożytku. Tym razem poprzez miniatury miałam okazję poznać fińską markę Lumene oraz jej trzy serie kosmetyków opartych o wodę arktyczną w składzie. Czy jesteście ciekawi jak się sprawdziły?


Holistyczne podejście marki, naturalne składy, wspaniałe działanie sprawiają, że ta selektywna marka jest pożądana przez kobiety. Na plus również fakt, że kosmetyki nie są dostępne w każdym sklepie czy drogerii, a także idea, że piękne pochodzi ze światła. Piękną, promienistą cerę uzyskiwałam przy użyciu każdego kosmetyku, o którym dzisiaj piszę, ale zacznijmy od początku.

Pierwszą miniaturą, po którą sięgnęłam był Lahde Intense Hydration 24H Moisturizer, czyli krem nawadniający do każdego rodzaju skóry. Zrobiłam zdjęcia na bloga i odpakowałam produkt - zerwałam sreberko z wierzchu i zobaczyłam dość treściwy krem. Nie napawałam się nadzieją, że krem będzie współgrał z moją cerą. Był ciepły dzień, więc podejrzewałam, że krem spłynie mi z twarzy, co dopiero mówiąc by nałożyć na niego jeszcze makijaż. Jak przemiłe było moje zaskoczenie, kiedy moja mieszana cera wręcz piła nakładany na nią krem. Kosmetyk nałożony na twarz szybko się wchłaniał, a przy tym nie zostawiała nieprzyjemnej warstwy. Kolejny dzień oznaczał testy z makijażem. Kosmetyk nie zawiódł również na tym polu - stanowił świetne przygotowanie pod dalsze upiększanie, a makijaż trzymał się tak długo jak zawsze. Kosmetyk podczas prawie miesięcznego używania nie sprawił mi żadnych niespodzianek na twarzy, ani nie podrażnił. Należy jednak zauważyć, że intensywnie regenerował moją cerę odpowiednio ją nawilżając po słonecznych kąpielach na plaży. Zdrowy blask, nawilżenie i regeneracja , a przy tym brak nadmiernego błyszczenia się mojej cery to najlepsza jego rekomendacja. 


Treściwy krem na noc to coś co uwielbiam - w tej roli świetnie sprawdza się Valo Overnight Bright vitamin C Sleeping cream, czyli krem na noc z witaminą C do każdego rodzaju skóry. Po przyjemnych doświadczeniach z kremem na dzień bardzo chętnie sięgnęłam po krem na noc. Przyznam szczerze, że sama nie wiem, którego bardziej pokochałam. Obydwa pięknie pachną, a używanie ich to sama przyjemność. Każdy dzień przynosi inny scenariusz, jednak w moim obowiązkowo musi znaleźć się czas na użycie tego kremu wieczorem. Po zmyciu makijażu, przed położeniem się do łóżka jest chwila dla mnie i dla niego - kremu oczywiście. Nie boję się, że krem wytrę w poduszkę, a rano wstanę z wypryskiem na czole - ten krem jest absolutnie bezpieczny dla mojej cery - przetestowane w gorące noce, kiedy zasypiałam przy wentylatorze, jak również w chłodniejsze wieczory. Przez noc krem odżywia moją cerę, regeneruje ją po całym dniu, abym rano mogła wstać nie tylko pełna energii, ale również piękna i wypoczęta. Rozświetlona cera pełna blasku - to właśnie widzę rano w lustrze, kiedy powracam do kremu nawadniającego, o którym była mowa przed chwilą.


Na koniec zostawiłam maseczkę Sisu Deep clean Purifying mask, czyli maskę oczyszczająco-detoksykującą. Wiem jak ciężko kobietom przełamać się, aby wypróbować nową markę kosmetyczną, zmienić swoją pielęgnację. Myślę, że sama nawet daję takie znaki właśnie tym, że najchętniej eksperymentuję z nowymi kosmetykami w postaci maseczek do twarzy. To jedna z tych, które mnie nie zawiodły. Mała pojemność mimo wszystko starczyła na kilka użyć, czyli więcej niż jedna saszetka. Maseczka wygładziła moją cerę, sprawiła że stała się miękka i delikatna, a także nieco ją oczyściła i odświeżyła tym samym przygotowując ją do dalszych zabiegów kosmetycznych. Jednym razem zrobiłam ją gdy miałam w pracy zmianę popołudniową - następnie po niej nałożyłam makijaż, innym razem sprawiłam sobie w domu małe wieczorne SPA. W obu przypadkach byłam zadowolona z jej działania. Maseczka to dla mnie chwila na relaks, chwilę odstresowania, a wraz ze swoim działaniem zasłużyła sobie na to, by Wam ją polecić.


Czy znacie już kosmetyki marki Lumene? 
• Alma K • Ochronny krem do rąk z minerałami z morza martwego

• Alma K • Ochronny krem do rąk z minerałami z morza martwego

Pogoda ostatnio nas nie rozpieszcza - wczoraj z rana w mojej okolicy grasowała porządna burza, która niestety zamiast świeżego powietrza przyniosła zaduch. Bardzo nie lubię takiego stanu rzeczy, ponieważ nie mam wtedy najmniejszej ochoty na pielęgnację. Nie widzę sensu nakładania balsamu po kąpieli, ponieważ chwilę po wyjściu spod prysznica cała płynę, a krem do rąk sprawia, że wszystko mi się z nich wyślizguje. Trzeba jednak o siebie dbać, więc na okres letni szukam delikatnych formuł, które szybko się wchłaniają  i pozostawiają na skórze świeżość. Takie zalety znalazłam w ochronnym kremie do rąk Alma K, który przywiozłam ze sobą z Meet Beauty.

 

Krem dostępny jest w wybranych drogeriach Hebe w pojemności 100 ml, jednak sama posiadam wersję podróżną 40 ml. Idealnie mieści się do mojej kosmetyczki, którą na codzień noszę w torebce. Mały, poręczny, jedyne co bym zmieniła w tubce to zakrętkę - zdecydowanie bardziej wolę otwarcia na klik, choć w tym wypadku nie jest to aż tak problematyczne.

Krem jest bardzo wydajny - używam go już kilka tygodni - czasem kilka razy dziennie, a czasem dzień przeoczę, a mimo wszystko jeszcze się nie skończył. Pachnie przyjemnie, świeżo, tak jakby luksusowo. Jeśli chodzi o działanie, to określę je jako dobre. W składzie znajdziemy wiele dobroczynnych substancji takich jak olej ze słodkich migdałów, oliwek oraz słonecznika, masło kakaowe, wosk pszczeli, witaminę E, ekstrakt z zielonej i białej herbaty, sok z aloesu oraz minerały z morza martwego, którymi szczyci się izraelski producent. Warto jednak zaznaczyć, że składniki są w różnych proporcjach - niektóre pojawiają się w składzie za substancją zapachową, a inne już na początku składu. Pomijając ten fakt krem ma dobre działanie - nawilża, pozostawia delikatną, ochronną warstewkę, której nie należy mylić z parafinową, lepką otoczką. Krem polecam do używania na codzień, ponadto na duży plus zasługuje fakt, że nie wywołuje żadnych podrażnień.

Szczerze przyznam, że dobre działanie kremu sprawiło, że przyjrzałam się bliżej innym kosmetykom marki Alma K. Szczególnie zainteresowała mnie naturalna gąbka z kremem myjącym - nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką formą produktu. Myślę, że poszukam jej przy następnej wizycie w drogerii.


Jakiego kremu do rąk aktualnie używacie?
Copyright © 2014 Maleńka bloguje , Blogger